Page 205 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 205

i duchową konstrukcję człowieka. Prawdopodobnie sama szuka w swojej fizycznej
             odmienności odpowiedzi na podobne pytania i błądzi w ciemności.
                Lecz matce dwójki dzieci, które mają wyrosnąć „na ludzi”, nie wolno błądzić
             w ciemności! Odpowiedzialność macierzyństwa to nie drobnostka! Binele musi
             dogłębnie przestudiować zasady wychowywania dzieci. Musi szukać wszystkich
             możliwych dróg, żeby dokopać się do zagadki charakteru jej najmłodszej córki
             i usunąć braki w jej wychowaniu. Tymczasem dochodzi do jedynego logicznego
             wniosku, że wyprawiam takie sztuczki nie z innego powodu, tylko z „luksusów”.
                Doszedłszy do takiego przekonania, porzuca znowu zasadę niepodnoszenia
             nigdy ręki na swoje dziecko. Towarzyszka Hanka oświadczyła kiedyś, w czasie
             jednego z referatów, że jeśli człowiek trzyma się uparcie swoich zasad i nie
             bierze pod uwagę okoliczności, zniszczy ostatecznie sedno tych zasad i zosta-
             je w ogóle bez nich. To daje Binele moralne uzasadnienie, by mi tak dosolić,
             żebym popamiętała. Za każdym razem kiedy uciekam z przedszkola, mama
             gołą ręką – tą ręką, która może czule głaskać – wlepia mi taką „porcję” na wy-
             pięty tyłek, że każdy klaps czuję nie tylko na pupie, ale niczym ogień w samym
             sercu.
                Tym razem, kiedy Jankew przychodzi do domu z pracy, Binele jemu także
             daje reprymendę, czemu tak rozpieścił tę „małą” jak dziadowski bicz i obarcza
             go odpowiedzialnością za ten stan rzeczy.
                – Pamiętaj – ostrzega go – to ty będziesz winny, jeśli wyrośnie z niej dzika koza!
                Następnie spogląda na mnie na poły przepraszająco. Prawdopodobnie ma
             przed oczami mój czerwony zadek i przypomina sobie, jak jej własny ojciec nie-
             raz skroił jej tyłek, i wstyd pali jej serce. Z niespodziewaną łagodnością zadaje
             mi pytanie:
                – Dlaczego nie możesz być jak twoja siostra? Wierka jest grzeczną dziew-
             czynką, a ty nie.
                Zdaje mi się, że widzę łzy w oczach mamy. Niezależnie od palącego mnie tył-
             ka, napełniają one moje serce kąśliwą przyjemnością. Te łzy są widomą oznaką
             mojego zwycięstwa nad nią.
                Wierka obejmuje mamę pulchnymi rączkami. Potrząsa kosmykami wokół jej
             twarzy i mówi:
                – Jestem grzeczną dziewczynką, bo nie chcę, żebyś płakała, mamo.
                Jej wielkie miodowobrązowe oczy patrzą w górę na matkę z nabożną miłością.
             Binele głaszcze starszą córkę po głowie z pewną dozą powściągliwości, mając
             na względzie swoją inną zasadę: nie wzbudzać zazdrości pomiędzy dziećmi. I tak
             wie dobrze, że w tym oto momencie czuję się wyjątkowo podle.
                Lecz kiedy Binele rzuca spojrzenie na kształtną twarzyczkę Wierki, robi się
             tak rozczulona oddaniem, jakie wyziera z wielkich brązowych oczu córki, że nie
             może się przezwyciężyć i porzuca także i tę zasadę. Ujmuje głowę Wierki w swoje
             ręce i podczas gdy tata i ja się przyglądamy, czubkiem swojego nosa dotyka
             czubka jej nosa, bodzie ją i wydaje entuzjastyczny okrzyk:           203
   200   201   202   203   204   205   206   207   208   209   210