Page 210 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 210

Tańczę „w boleściach”, jak zraniony motylek powinien tańczyć. Moja wykrzy-
           wiona twarz wyraża smutek nadchodzącej śmierci. Wydaje się dziwne, że martwy
           mały szajgec i jego mama w czarnych pończochach, ta, która wołała go „Jezus
           Maria”, stoją mi ciągle przed oczami – a ja nie czuję strachu zwyczajnego, tylko
           nowy rodzaj strachu: strach przesiąknięty melancholijną słodyczą. Przyjemny
           strach. Zajmuje on czasowo miejsce tego wcześniejszego, przerażającego strachu,
           który często budzi mnie ze snu i powoduje, że krzyczę. Kiedy chór dochodzi do
           tego miejsca w piosence, gdzie mówi się o promieniach zachodzącego słońca,
           które skrywają umierającego motyla za szczytem góry, opanowuje mnie – mimo
           że nigdy nie widziałam na oczy żadnej góry – uczucie nabożnej trwogi, magicz-
           ne, zapierające dech w piersiach. Po raz pierwszy w życiu mogę posmakować
           szczęścia, które jest poza i ponad okolicznościami.
             Przedstawienie bardzo się publiczności podoba. Zarówno rodzice, jak i dzieci
           są poruszeni. Wowa Cederbojm wygłasza krótką, głośną i komiczną przemowę.
           Dorośli śmieją się. Następnie wstaje ktoś inny z gości i deklamuje długą politycz-
           ną mowę, której nikt nie słucha. Dorośli co parę minut wznoszą aplauz, praw-
           dopodobnie żeby nie zasnąć. Następnie Mojsze Cederbojm czyta kilometrowy
           poemat, napisany specjalnie na tę okazję. I jego też oklaskują entuzjastycznie.
             Sorka Fidler, która grała na ksylofonie w czasie przedstawienia, podchodzi
           do mnie.
             – Chcesz być moją najlepszą przyjaciółką? – pyta.
             Kiedy kiwam potakująco głową, Sorka wyjmuje pomarańczową kredkę z kie-
           szeni fartuszka i daje mi ją w prezencie, żeby przypieczętować naszą „najlepszą
           przyjaźń”. Następnie podchodzi z powrotem do swojego taty, Zalmana, zajmu-
           jącego się wypiekiem ciastek, i bierze go za rękę, bo jej mama jest zbyt chora,
           żeby przyjść na przedstawienie.
             Kiedy nudna ceremonia się kończy, moi rodzice chwytają mnie w objęcia
           i wycałowują. Wierka dopada do mnie i krzyczy:
             – Tańczyłaś jak prawdziwa balerina!
             Spoglądam na nią podejrzliwie.
             – Co znaczy balelina? – pytam. Tym razem Wierka nie patrzy na mnie z góry,
           tylko poprawia moją wymowę i powtarzając to słowo, tłumaczy, co znaczy ba-
           lerina. Usłyszeć taki komplement od własnej siostry to największa pochwała,
           jaką mogę dostać.
             Począwszy od tego dnia, gdy tylko pytają mnie, kim chcę być, jak dorosnę,
           odpowiadam z dumą: „Baleliną! Wielka będzie pisalką, a ja baleliną”.
   205   206   207   208   209   210   211   212   213   214   215