Page 191 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 191

– Proszę was, towarzyszu Cimerman, to naprawdę nie jest śmieszne.
                Przysuwa się bliżej niego, bo jest jej zimno, a także dlatego, że liczni pasa-
             żerowie zaczynają zapełniać tramwaj.
                – Wasza przyjaciółka jest komunistką? – pyta on.
                – Co za pomysł!
                – To za jakie grzechy siedzi?
                – Ech, bo ja to wiem. Głupoty. – Binele wzrusza ramionami. – Na początku
             lata stamtąd wychodzi. To jest porządny człowiek. Naprawdę dobra kobieta
             i piękna jak złoto. – Nachyla się jeszcze bliżej do niego i wydaje gorący szept: –
             Rozumiecie, towarzyszu Cimerman, Cypora ginie. A ja nie mogę tego zdzierżyć.
             Tylko przyzwoity mężczyzna może ją uratować.
                I tak, drżąc lekko z zimna, opowiada Binele Cimermanowi prawdziwą historię
             życia Cypory, podczas gdy tramwaj wcina się w śnieżną zawieruchę, trzęsie się
             i zgrzyta – burza w sercu Binele zaś zaczyna się uspokajać. Z każdym słowem robi
             jej się coraz cieplej. Staje się bardziej odprężona, jakby kamień spadł jej z serca.
             Zmęczenie po długim dniu ciężkiej harówki i rozpacz nad losem Cypory ustępują.
                Wie dobrze, że ta oto zmiana zachodzi w niej dzięki Cimermanowi. Takie
             oddziaływanie ma on na nią. Nawet kiedy leżał chory w szpitalu, czuła tę jego
             siłę – nawet gdy chodził z obandażowaną głową, od ciosów, które tak często
             dostawał od narodowców, albo miał rękę w gipsie. Zdaje się, jakby specjalnie
             chciał zwrócić na siebie uwagę, jakby z własnej woli wystawiał się wrogom na
             cel. Pisze odważne artykuły przeciwko nim w polskiej prasie. Nieustraszony wy-
             głasza płomienne przemówienia przeciwko nim w radzie miejskiej. Tak, ona ma
             wielki szacunek dla niego jako swojego nauczyciela, jako człowieka o wielkiej
             wiedzy i śmiałego, ważnego działacza w partii. Lecz jeszcze większy szacunek
             ma dla niego z powodu tej oto jego siły – mogącej ją uspokoić i sprawić, że czuje
             się bezpieczna. Tymczasem to ona właśnie nosi w sobie pragnienie, by chronić
             go przed jakimś czyhającym na niego zagrożeniem. Wyczuwa instynktownie,
             że on jest w niebezpieczeństwie; że coś zaraz go wykończy, i to nie z zewnątrz,
             tylko w nim samym. Dlaczego sprawia wrażenie, jakby szukał niebezpieczeństw,
             zamiast ich unikać?
                Kiedy tak siedzi koło niego i dalej papla o swojej przyjaźni z Cyporą, nie
             przestaje się dziwić, że wyszedł specjalnie na pętlę tramwajową, i że teraz ona
             jest tą, która mówi, a on jest cierpliwym słuchaczem, jakby nie miał innych
             kłopotów na głowie niż problemy Cypory. To nie do pojęcia, a jednak to prawda.
             I to sprawia jej przyjemność.
                – No, to co teraz powiecie o moim planie, towarzyszu Cimerman? To znaczy
             o znalezieniu odpowiedniego narzeczonego dla Cypory? – pyta. – Czy sądzicie,
             że to by pomogło?
                Zazwyczaj, kiedy się uśmiecha, jest to powściągliwy, niedoważony uśmiech,
             raczej grymas, który nie opromienia reszty jego twarzy. Lecz tym razem jego
             uśmiech jest szeroki, pełny, lecz już poważny.                       189
   186   187   188   189   190   191   192   193   194   195   196