Page 188 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 188

się liczyć z twoimi kazaniami? Ty przecież mówisz z pozycji luksusu, czyż nie?
           Ja muszę dbać, żeby życie sprawiało mi jak najmniej bólu, bo pozbyć się go nie
           mogę. Mój kawaler, daj mu Panie Boże zdrowie, ran moich nie wyleczy, ale dzię-
           ki niemu ich nie czuję. Słyszysz? Nie czuję ich! On wpływa na mnie dokładnie
           odwrotnie niż ty. Ty odnawiasz moje rany, tak, samym tylko pokazaniem mi się
           na oczy je odnawiasz. Nie musisz nawet otwierać ust. Tylko dzięki tej odrobinie
           człowieczeństwa, jaka jeszcze we mnie została, mogę znieść twój widok.
             – Nie opowiadaj głupot, Cyporo, proszę – ubolewa Binele. – Twój kawaler cię
           utrupi, wykończy cię, to właśnie zrobi! Ja cię uratuję! Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
             Cypora wybucha gorzkim śmiechem.
             – Pomóc mi? Ty chcesz mi pomóc? Spójrz tylko na siebie, ty blefiarko! Ty, która
           całymi dniami harujesz w fabryce i podlizujesz się bogaczom, a całego majątku
           nie masz tyle, ile ja chowam pod jedną podwiązką. Posłuchaj tylko siebie, jak tak
           mówisz niby paniusia z samej góry na poddaszu przy ulicy Nowomiejskiej. Ni mniej,
           ni więcej, tylko damą dobroczynności, szlachetną paniusią zachciewa się być, hę?
             – A żebyś wiedziała, że jestem szlachetną paniusią i wielką damą! – Binele
           nie pozostaje jej dłużna. – Jestem wielką damą, bo jestem uczciwa i prowadzę
           uczciwe życie z uczciwym mężczyzną! – Binele nie posiada się ze złości. – Do
           diabła, Cyporo, może byś już przestała? Harowałam dzisiaj przez cały dzień, na
           dzieci ledwo spojrzałam, a mam jeszcze całą balię prania do zrobienia. I jak
           przyszłam na widzenie do ciebie w taką zawieruchę, to powinnaś to docenić, ty
           głuptaku! Ilu to gości stoi w kolejce, żeby się z tobą zobaczyć, hę? Przykro mi
           bardzo. Kogo to zyskałaś sobie na świecie poza tą zgrają ulicznic i alfonsów,
           którzy sami leżą trzy łokcie pod ziemią?
             – Oni są mi bardziej wierni niż ty, choćbyś nie wiem co robiła.
             – Tak? To gdzie się oni podziali dzisiaj wieczorem? Co mają lepszego do
           roboty, niż przyjść do ciebie w odwiedziny, hę?
             – Oni są bardziej ludzcy i wierniejsi od ciebie, ty farbowany lisie!
             – Cyporo, jeszcze raz tak powiesz, a pójdę stąd i pozwolę ci tu gnić, słyszysz?
           – Słowa więzną Binele w gardle i trwa to chwilę, aż się pozbiera. – Czemu nie
           przejrzysz na oczy, jaka jest twoja sytuacja? Opłakana! Dlaczego nie rozumiesz,
           że tak się nie godzi? Nie godzi się tak! A ja nie pozwolę ci zginąć. Nie mogę.
           Jesteś droga mojemu sercu, niech cię wszyscy diabli. Nie mam bladego pojęcia
           dlaczego, ale tak to jest. Nie, nie dlatego, że wstyd mi za ciebie, tylko serce mi
           krwawi z twojego powodu. To, co robisz, człowiek robi tylko wtedy, gdy czuje nóż
           na gardle. Ty masz wyjście. Możesz mieć wyjście. Przysięgam, że pomogę ci je
           znaleźć. Obiecaj mi tylko, że jak przekonam mojego chlebodawcę, przyjdziesz
           pracować do mnie do fabryki, jak tylko stąd wyjdziesz. Błagam cię, Cyporo. Nie
           mogę wytrzymać, tak mi ciebie żal.
             Cypora się krzywi.
             – Proszę cię, Binele, nie graj przede mną komedii z tymi kretyńskimi sztucz-
    186    kami. Nie uszczęśliwiaj mnie i nie udawaj, że moje szczęście jest celem twojego
   183   184   185   186   187   188   189   190   191   192   193