Page 182 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 182
– Nie, w zasadzie nic.
Zebrał igły do metalowego pudełeczka, schował ołówek do górnej kieszeni
białego fartucha, zdjął okulary w grubych oprawkach i zaczął je obracać w dłoniach.
Spoglądając w okno niedowidzącym wzrokiem, stał przy jej pryczy pochylony,
jakby zapomniał się wyprostować.
– Szukałem jej – odezwał się – odkąd tu przybyłem. Niedawno powiedziano
mi, że zginęła w Auschwitz. Niedługo stąd wyjadę i będę jej szukał w innych obo-
zach. – To znaczy, że choć powiedziano mu prawdę, wciąż jeszcze miał nadzieję
ją odnaleźć, tak jak ona wciąż jeszcze miała nadzieję odnaleźć matkę i Wierkę,
chociaż wszystko widziała na własne oczy. Doktor Vanderhaeghe skierował na nią
swoje spojrzenie. – Nie wiem czemu – rzekł – ale sprawiasz, że nieustannie o niej
myślę… I o Polsce. Wiele mówiłaś o swojej rodzinie, kiedy miałaś halucynacje.
Popatrzył na dwie puste prycze w pokoju. Marusia i Aniela, jak zwykle wie-
czorem, poszły odwiedzić koleżanki w innych pokojach. Po raz pierwszy Miriam
miała ochotę poprosić go, aby został trochę dłużej.
– Belgia to piękny kraj, prawda, doktorze? – zapytała, aby go zatrzymać.
Skinął głową.
– Piękny, mały kraik.
Uśmiechnęła się.
– Chciałabym go kiedyś zobaczyć. Moja podróż z Łodzi do Auschwitz i stamtąd
do Hamburga i Bergen-Belsen była pierwszą podróżą poza Polskę.
Weszły Marusia i Aniela, rozsiadły się, każda na swojej pryczy, i czekały, aż
doktor Vanderhaeghe do nich podejdzie. Założył okulary i rzucił jeszcze okiem
na Miriam:
– Jak mówiłem, nie masz powodu martwić się o nogę. – Lekko poklepał jej
poduszkę. – To powikłanie po tyfusie, które niebawem zniknie. – Pomachał do
niej ręką i podszedł do pozostałych dziewczyn.
Miriam objęła spojrzeniem jego wysoką postać. Był odwrócony do niej ple-
cami, a mimo to wciąż miała przed oczyma spojrzenie jego zmęczonych, niedo-
widzących oczu. Zadawała sobie pytanie, ile ma z nim wspólnego. Miał za sobą
trudne przeżycia, co do tego nie było wątpliwości. Stracił oboje rodziców, a nie
mając rodzeństwa, chyba też pozostał sam jeden na tym świecie. A mimo to nie
było go „tam” i to ich odróżniało. Dlaczego ona przywodziła mu na myśl matkę
i dlaczego on kazał jej myśleć o Abraszy?
Wciąż jeszcze popadała w rodzaj delirium, które teraz miało raczej coś
wspólnego z jej stanem duchowym niż fizycznym. Jej głowa często była jak kocioł
kipiący sprzecznymi uczuciami i pragnieniami, a ona sama padała ofiarą niszczą-
cych wizji. Ból duszy, zamiast maleć, rozrastał się. Do tego zaczęła cierpieć na
dziwny rodzaj hipochondrii. Bała się wizji, obawiała się, że temperatura znowu
jej podskoczy i ponownie wpadnie w tyfusowy koszmar, zostanie wchłonięta
180 przez otchłań, z której dopiero co się wydostała. Przeganiała myśli o całkiem