Page 181 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 181

– Proszę nie zaczynać! Chce mnie pan podpuścić?
                Chciała zsunąć nogi z pryczy, ale on ujął ją za plecy i położył z powrotem na
             poduszce.
                – Nie przesadzaj. Masz przed sobą długie życie, więc nie musisz się spieszyć.
                Kobiety miały rację. Doktor Vanderhaeghe był ignorantem, i to jeszcze zwa-
             riowanym.
                – Co pan ma na myśli, mówiąc o tym, abym się nie spieszyła, doktorze? –
             Uśmiechnęła się nerwowo. – Muszę nadrobić sześć straconych lat mojej młodości.
                – One wcale nie przepadły, o ile wiem z tego, co mi opowiedziałaś.
                – Pan sam potrzebuje lekarza! Medice, cura te ipsum! 156  – odparła. – Pan
             nie pojmuje najdrobniejszej rzeczy!
                Jego twarz wykrzywiła się. Usiadł na brzegu pryczy.
                – Ale chciałbym zrozumieć – rzekł. – Bardzo tego chcę. Ubolewam, że nigdy
             nie wypytałem mojej mamy o Polskę i o miasteczko, z jakiego pochodziła. Nic
             nie wiem o jej życiu tam. Nie dlatego, że ona nie chciała mi powiedzieć. Mnie to
             po prostu nie interesowało.
                Zaczął jej opowiadać o swoim życiu z rodzicami w Belgii. Podejrzewała, że
             w ten sposób chce ją stymulować, aby kontynuowała wspominanie. Roztargniona
             przysłuchiwała się jego słowom. Nie była ciekawa, tak jak on nie był zaintere-
             sowany słuchaniem swojej matki. Nie miała do niego cierpliwości, podobnie jak
             do siebie. A jednak nieco później dała mu się podpuścić i zaczęła opowiadać
             o sobie. Była na niego zła. I dlaczego widziała w tym obcym takie podobieństwo
             do bliskiego jej Abraszy? Czy w jego „wariactwie” kryło się coś, co ich do siebie
             upodabniało? Nie, chyba sobie wmówiła, że są podobni, aby opowiadanie przy-
             chodziło jej łatwiej.

                Doktor Vanderhaeghe, niezadowolony ze stanu Miriam, ponownie odwiedził
             ją następnego dnia. Wyjaśnił jej, że zupełnie wyzdrowiała z tyfusu, ale jest jesz-
             cze bardzo słaba. Poskarżyła mu się, że ledwo czuje lewą nogę nad kolanem,
             jakby była obumarła. Nie czuła w niej bólu nawet wtedy, gdy kłuł ją rozmaitymi
             szpilkami i igłami, które przyniósł, aby zbadać wrażliwość skóry.
                Już nie wypytywał jej o starsze kobiety z obozu. Wiedziała dlaczego. W ogóle
             dokonała się w nim dramatyczna przemiana. Wydawał się zamyślony i roztar-
             gniony. Miał zachmurzone oblicze i potargane włosy. Powiedział jej, że nie musi
             się przejmować nogą. A im bardziej był zamyślony, tym bardziej Miriam była go
             ciekawa. Nie mogąc się powstrzymać, zapytała:
                – Czy dowiedział się pan czegoś o swojej matce, doktorze?
                Zajęty oznaczaniem niewrażliwego miejsca na jej nodze przy pomocy niebie-
             skiego ołówka, odpowiedział, nie patrząc na nią:



             156   (łac.) Lekarzu, lecz się sam!                                  179
   176   177   178   179   180   181   182   183   184   185   186