Page 169 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 169

Nazajutrz rano Binele znowu przyprowadza mnie do cioci Racheli, bo nie ma
             wyboru. Nie mija wiele czasu, kiedy powtarzam taką samą zabawę, tym razem
             z doniczką. Doniczka jeszcze bardziej niż butelka satysfakcjonuje moje muzykalne
             ucho, bo spadając, rozbija się o żelazne barierki szkolnego balkonu na trzecim
             piętrze i dopiero potem „całuje się” z blachą balkonowej podłogi. Daje to efekt
             wspaniałej kaskady dźwięków. Kierownik szkoły nie każe długo na siebie czekać,
             składając osobiście wizytę cioci. Krzykiem, który mrozi krew w żyłach, informuje
             ją – ignorując wujka Szaję, siedzącego sztywno nad Gemarą rozłożoną na stole
             – że na szczęście doniczka nikogo nie uderzyła. Ale jeśli rzecz się powtórzy, to
             on ostrzega, że odwiedzi ją ponownie – w asyście policji.
                Usłyszawszy słowo „policja”, ciocia drży i zaczyna szlochać, jakby nagle
             nadszedł dzień Tisza be-Aw 151 . Jej ciało opuszcza się coraz niżej pod potokiem
             gróźb, które kierownik wykrzykuje skomplikowaną polszczyzną. I znowu moje
             serce przeszywa współczucie i miłość dla niej. Ale czy mogę coś poradzić
             na to, że dzięki mnie ma więcej niż tylko jeden siwy włos, który wystaje spod
             jej peruki?
                W ogóle ciocia nie skarży się na mnie. Przez wiele godzin w ciągu dnia nie ma
             ze mną kłopotów. Zostawiam ją w spokoju i nawet zapominam, że taka Rachela
             jest na świecie. Chętnie bawię się sama. Ponieważ ciocia nie chce mnie wypu-
             ścić na strych z mokrym praniem, to bawię się u niej pod stołem w towarzystwie
             luźnego kapcia na stopie wujka Szai. Za pomocą dwóch przewróconych stołków
             robię sobie tam własny sztibl, gdzie się krzątam i rozmawiam z kapciem wujka
             lub sama ze sobą. Albo też rozśpiewana tańczę na środku pokoju. Mój śpiew
             dołącza do nigunu wujka i niesie mnie daleko, gdzie wszyscy moi ukochani są
             przebrani za kogoś innego, serdecznego, wystrojonego, roześmianego, kto bar-
             dziej pasuje do świata mojej wyobraźni.
                Często, gdy jestem pogrążona w takiej zabawie, ciocia Rachela rzuca na mnie
             okiem i nagle do niej dociera, jak samotne musi się czuć to biedne dziecko, które
             z pewnością potrzebuje świeżego powietrza. Porzuca więc wszystko, wyciąga
             mnie z mojego małego świata i wyprowadza na wielki świat – podwórze, abym
             złapała haust świeżego powietrza i zażyła przyjemności przebywania w towa-
             rzystwie innych dzieci.
                Na podwórku uczę się wielu rzeczy od dziewczynek, które grają w klasy czy
             też skaczą na skakankach. Od żydowskich chłopców i gojowskich łobuziaków,
             którzy są na podwórku po lekcjach, aby pograć, mocować się lub bić z innymi
             dzieciakami – uczę się grać w klipę i guziki, a także kopać szmacianą piłkę.
             Nie jestem w tym perfekcyjna, bo na to jestem za mała. Ale staram się ich
             naśladować, zwykle z nędznymi rezultatami. Zawsze, gdy wychodzę z ciocią



             151   Tisza be-Aw – dziewiąty dzień miesiąca aw; święto upamiętniające rocznicę zburzenia Pierwszej
                i Drugiej Świątyni Jerozolimskiej, przypada zwykle w lipcu lub sierpniu.  167
   164   165   166   167   168   169   170   171   172   173   174