Page 164 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 164
tylko pupę, ale i serce. A wszystko po to, aby skruszyć moją ludzką godność.
To wydarzenie usuwa fundamenty, na których wspierało się moje dopiero co
kształtujące się spojrzenie na świat, i całkiem mnie ogłupia. Oczywiście w ser-
cu wcale nie obiecuję jej, że od tej pory będę dobrą i posłuszną dziewczynką,
tak jak i ona nie obiecywała tego swojemu ojcu. Ale Binele miała odwagę nie
wypowiadać takiej obietnicy również na głos, podczas gdy ja powiedziałam, że
będę grzeczna i posłuszna. To dowodzi, że ona ma silniejszy charakter niż ja,
jej rozpieszczona córka.
Po tej historycznej scenie histerii przestaję się krztusić, rezygnuję również
z kilku innych sztuczek, które wykorzystywałam, aby zrobić mamie na złość.
Bardzo się boję, że taka scena może się jeszcze kiedyś powtórzyć.
Jedynym narzędziem walki pozostaje mi płacz. Słabe to narzędzie. Tego dnia,
kiedy zaliczyłam przegraną w wielkiej bitwie z mamą, wszystkie moje walki z góry
stały się przegrane. Więc aby złapać oddech swobody – bez którego żadne
żywe stworzenie nie może istnieć – zaczynam szukać sposobów zbudowania
sobie podziemnego tunelu, schronu, gdzie nie sięgnie jej władza. Znajduję go
nie pod ziemią, lecz na strychu na końcu korytarza, gdzie sąsiadki rozwieszają
pranie. Tam uciekam nie tylko od mamy, lecz od całego jej niesprawiedliwego,
namacalnego świata.
Strych staje się całym moim światem. Godzinami potrafię tam siedzieć i się
bawić. Bielizna sąsiadek, rozwieszona w rzędach na sznurkach, demonstruje roz-
darciami, łatami oraz rozmaitymi odcieniami bieli różne poziomy bałuckiej biedy.
Ale dla mnie to nie bielizna, lecz parawany – białe ściany, które odgradzają mnie
od wszystkiego, czego nie potrafię pojąć. W tej kryjówce na strychu znajduję nie
tylko pociechę dla swojego skrzywdzonego serca, ale też towarzystwo wszystkich
wymyślonych zabawek, do których tęsknię w marzeniach.
Poza tym, aby ukarać mamę, okazuję wielką miłość cioci Racheli, która
mieszka naprzeciwko nas w długim korytarzu. Tam, u cioci, ja i Wierka możemy
robić, co się nam tylko spodoba. Ciocia nigdy, no, prawie nigdy, nie skarży na
nas przed mamą.
*
Jankew nie zarabia wystarczająco dużo, aby utrzymać rodzinę, więc Binele jest
zmuszona dalej „harować i zarzynać się” w fabryce. Szczerze nie lubi tej pracy.
Bardzo chciałaby sama wychowywać córki. Zatem codziennie rano z bólem serca
odprowadza Wierkę i mnie do Racheli, powierzając nas jej opiece na cały dzień.
Relacje miedzy heretyczką Binele a przykładnie religijną Rachelą są na sposób
dyplomatyczny serdeczne. Unikają rozmów o rzeczach, które grożą podgrzaniem
atmosfery. Jeśli jakaś delikatna sprawa nieoczekiwanie układa się nie po myśli,
wybucha ostra wymiana zdań, po czym następują szybkie przeprosiny. Żadna
162 z nich nie może sobie pozwolić na pofolgowanie w tym, co by chciała powiedzieć