Page 160 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 160

w wielkiej białej wannie, czy z zainstalowaniem w domu takiej czarodziejskiej
           rzeczy jak elektryczność. Wówczas mama brała mnie na ręce i pozwalała naci-
           skać włącznik, by sprowadzić do domu dzień, gdy na zewnątrz była już noc. Ale
           złe doświadczenia pamiętam o wiele lepiej.
             Binele nie certoli się ze mną, nie drży z niepokoju tak jak przy Wierce. Jako
           doświadczona matka już wie, że dzieci, te rzekomo słabe stworzonka, nie są
           „zrobione ze szkła” i nic się im nie stanie, gdy nie weźmie się ich na ręce od razu,
           jak tylko zapłaczą. Przyjaciółki Binele dodają jej odwagi. Potwierdzają, że z drugim
           dzieckiem jest o wiele lżej, że drugie dziecko wychowuje się niemal samo. Więc
           Binele oczekuje przyjemności z lekkiego i zabawowego chowania drugiej córki.
             Ale druga córka, jak się okazuje, przyszła na świat z jasnym zamiarem stra-
           szenia mamy. Pod tym względem, jak i pod wieloma innymi, wdałam się w nią.
           Zupełnie jak ona, czasami zachowuję się nieprzewidywalnie, co zaskakuje mnie
           samą. Dlatego między mną a mamą panuje wielka miłość, ale nie ma pokoju.
             Szybko odkrywam, że mama jest wielką kłamczuchą i do moich pierwszych
           złych wspomnień należy dzień, kiedy zabiera mnie i Wierkę do fotografa w strasz-
           nym miejscu, które się nazywa „studnia”, to znaczy – studio. Fotograf zarzuca
           czarną płachtę na swoją głowę i na głowę dziwacznego potwora z patykami
           zamiast nóg. Potem każe nam, dziewczynkom, patrzeć prosto w jedyne oko
           tego potwora. Jestem sztywna ze strachu i strasznie krzyczę. Wówczas mama
           głaszcze mnie po głowie i obiecuje, że jeśli przestanę wrzeszczeć i uśmiechnę
           się, zaraz wyfrunie ptaszek z tego oka, które nazywa „okienkiem”. Lecz jedyne,
           co faktycznie stamtąd wylatuje mi prosto w twarz, to prawda o mojej mamie: że
           nie można mieć do niej zaufania.
             Binele zdobywała swoje matczyne doświadczenie w kręgu kobiet „Harfy”,
           a następnie w nowo utworzonej organizacji kobiecej JAF 139 . Sama, sierota bez
           matki, została wychowana przez ojca Joselego Obeda i sąsiadki w Bocianach.
           To wystarczyło, aby stała się gorącą przeciwniczką bicia dzieci. Utrzymuje dys-
           cyplinę, ale osiąga ją innymi środkami.
             „Dostałam już tyle klapsów, że wystarczy za moje dzieci i ich dzieci” – chwali
           się. I rzadko kiedy daje klapsa – chyba że chodzi o jedzenie.
             Na szczęście Wierka jej słucha i chętnie je. Aż robi się z niej niezły klopsik,
           tłusty jak świnka, co Binele kwituje krótko: „Zdrowe dziecko”.
             Inaczej sprawa wygląda ze mną. Na początku Binele nie może zrozumieć,
           że taka mała, szybko rosnąca istotka nie chce jeść. Dobrze pamięta, jak sama
           będąc dzieckiem, chodziła głodna, zapychając się wapnem i kredą w sklepiku
           ojca. Potem wydaje jej się, że jeśli dziecko nie chce jeść, jest ciężko chore.
           I kiedy, zabrawszy mnie i Wierkę do składu węgla, aby nas zważyć, widzi, że



           139   (jid.) Jidisze Arbeter-Froj (JAF) – Żydowska Kobieta Pracująca – organizacja kobieca, która powstała
    158      przy Bundzie, aby zaktywizować kobiety i podnieść ich świadomość polityczną.
   155   156   157   158   159   160   161   162   163   164   165