Page 16 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 16

niekończącej się samotności powiązanej nie z nią, lecz z kimś, kto był o wiele
           większy, o wiele bardziej bezbronny niż ona. Miriam, choć bardzo wyobcowana,
           tak obco i samotnie czuła się tylko raz – pierwszej nocy na polu w Auschwitz.
             Niecierpliwie czekała na powrót Balci. Chociaż nigdy jeszcze nie czuła się
           tak od niej daleko jak teraz, wydawało się jej jednak, że ta kobieta, „mamusia”,
           potrafi zasypać rozpościerającą się przed nią otchłań, że niczym kolumna jest
           w stanie podeprzeć to wszystko, co właśnie się rozpada. W jej oczach Balcia nie
           była otumanioną, bezradną kobietą, starą i chudą niczym śmierć, lecz heroską
           – silną jak stal, silniejszą od nich obu, Malki i Miriam. W obozie Hummel Balcia
           była majstrem budownictwa: budowała domy dla Niemców ze zbombardowanego
           Hamburga, nosiła betonowe płyty i worki z cementem.
             A w getcie? W kryjówce Abrasza nie bez kozery zaczął ją nazywać „mamusią”,
           a wszyscy to podchwycili. Ponieważ nieprawdą jest, że nie ma ona serca dla nikogo
           poza Malką. Oczywiście jest jej matką, ale ta macierzyńskość znaczyła coś więcej.
           Była potężną matką, gotową wspierać swoją odwagą cały osierocony świat. Będzie
           musiała stać się matką garstki ocalałych, którzy stracili swoje własne rodzicielki.
           Jak bezpańskie psiaki będą się tulić do niej i ssać jej silne piersi. Po to została
           przy życiu. Bo matkowanie samemu sobie powoduje, że sierota czuje się jeszcze
           bardziej osieroconą. Jakie to szczęście, że Malka ocaliła swoją matkę!
             „Oby tylko mamusia nie padła z nóg”, Miriam usłyszała swój własny głos. Starała
           się skierować spojrzenie na Malkę, ale ta oddalała się gdzieś hen razem ze ścianą.
             Nie dosłyszała odpowiedzi koleżanki, zajęta próbą zapanowania nad słabością,
           uchwycenia się czegokolwiek; odnalezieniem tego jasnego zakątka w swoim umyśle,
           z którego czerpała przed chwilą, pisząc list do Abraszy. Ale ów zakątek zniknął.
           Pozostało jedynie mgliste pragnienie snu. Ogarnęło ją poczucie nieważkości,
           przesłoniło oczy i niczym ciężkie odważniki ściągnęło powieki w dół.
             – Jeśli skończyłaś pisać, to czemu nie oddałaś mi ołówka?– tym razem głos
           Malki dotarł do jej uszu bardzo wyraźnie.
             Miriam zorientowała się, że wciąż trzyma ołówek w zaciśniętej dłoni, która
           nie dawała się otworzyć. Podobnie jak oczy i usta. Pod powiekami oczy wciąż
           były pełne ciężkiej, zwierciadlanej masy, która lśniła i pobłyskiwała w źrenicach.
           Chciały się z niej uformować krople, by przedrzeć się przez zasłonę rzęs. A niech
           tam. Nie miała już ochoty ich powstrzymywać.
             Pewnego razu w getcie Abrasza zapytał ją: „Jaka odwaga kryje się
           w powstrzymywaniu łez?”.
             „Może wczoraj, przedwczoraj coś w tym było – odpowiedziała mu w myślach
           – ale dziś już nie”.
             Wydawało się jej, że wciąż jeszcze pisze ten list do niego.
             Piszę do Ciebie pięknym ołówkiem, Abraszo. Jest ostry i przebija każdą łzę, aby
           uwolnić wspomnienie innych ołówków. Widzę wiele słonecznie żółtych ołówków.
           Wysypują się z sieci światła, która rozpościera się w pokoiku. Podskakują na
     14    ścianie naprzeciwko jak na fantastycznej scenie. Jak primabaleriny zataczają koła
   11   12   13   14   15   16   17   18   19   20   21