Page 14 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 14
do lazaretu. Na pryczy leżał teraz Siedlecki, zwrócony twarzą ku ścianie. Chrapał
głośno i ciężko, wydając z siebie szybkie, urywane dźwięki. Miriam zdawało się,
że jego oddech stara się dogonić rytm jej galopującego pulsu.
Im dłużej przypatrywała się Malce i Balci, tym bardziej dostrzegała ich wza-
jemne podobieństwo. Do tej pory tego nie zauważyła. Niemal centymetrowy
odrost włosów na głowie Balci był popielatoszary i suchy jak siano. Natomiast
włosy Malki były miękkie i kasztanowe. Ale to tylko podkreślało wrażenie ich
wzajemnego podobieństwa.
Tak naprawdę wszystkie więźniarki były do siebie podobne. Wszystkie były
suchymi szkieletami. Ostro sterczące kości twarzy, kanciaste podbródki, wiel-
kie oczy, skóra koloru gliny, cienka jak papier. Oczy każdej, zupełnie jak u Balci
i Malki, tkwiły głęboko w oczodołach. Powieki pokryte były siecią czerwonych
żyłek i niebieskimi pęcherzami wodnymi, które schodziły aż na policzki.
Więźniarki były podobne do siebie również dzięki wyrazowi twarzy, a także
za sprawą czół przeoranych cierpieniem i ostrych, niemal gniewnych spojrzeń.
W każdym ich ruchu kryło się wiele napięcia i złego uporu, jakby wciąż musiały
walczyć ze swoim oprawcą, który cały czas mógł je okraść z tego, co ocaliły za
najwyższą cenę.
Ale nie zewnętrzne podobieństwo matki i córki zdumiało Miriam i w tej
chwili wykrzywiło jej usta grymasem, jakby poczuła gorzki smak na języku,
lecz ich podobieństwo wewnętrzne – emanujące z nich, pełne paniki emocje.
Jakiś rodzaj fizycznego, zwierzęcego strachu. Było to niczym prąd elektrycz-
ny, który spajał je obie. Owa pełna napięcia bliskość między matką a cór-
ką była tak intensywna, wszystko ogarniająca i jednocześnie wszystko wy-
kluczająca, że wypełniała pokoik wilgocią, nie pozwalając Miriam oddychać.
Obawiając się, że ponownie zostaną rozdzielone, że mogą siebie stracić,
przemilczały chorobę Malki przed belgijskim studentem medycyny podczas
badania.
Również ona, Miriam, która chodziła z ogniem w ciele i wielkim chaosem
w głowie, przemilczała swój stan – zarówno przed studentem medycyny, jak
i przed Balcią i Malką. Wydawało się jej, że to nie jest ważne. Ona nie była waż-
na. Ważne były tylko one dwie, matka i córka, ogrom ich miłości oraz ocalony
skarb – to, że miały siebie nawzajem. I tak miało pozostać.
Ale tak było tylko do dzisiaj, do chwili, w której Siedlecki przyniósł informację
o Abraszy, a ona wzięła ten piękny ołówek do ręki. W liście do Abraszy wyznaczyła
granice swojemu załamaniu. Ten list wymazał jej niegodność i zjednoczył iskry
jej istnienia. Dobra wiadomość zapaliła w niej nagłą, pełną gniewu zazdrość
wobec obu współlokatorek.
Jedną ręką Balcia ocierała twarz Malki, a drugą trzymała się brzegu pryczy.
Ledwo stała na nogach.
„Wszystko będzie dobrze, córeczko, zobaczysz…”, powtarzała z uporem, co
12 czasami brzmiało, jakby wydawała z siebie pełen cierpienia jęk.