Page 134 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 134
Oczy nie były w stanie przyjąć promienistości, która zalała jej źrenice. Bolało. Wciąż
jeszcze miała ochotę się wycofać w cień półprzymkniętych powiek.
Wiosna. Poranne powiewy, niczym dłonie litościwej pielęgniarki, przyniosły
czułość świata, z którego zniknęło tak wiele twarzy. Miriam dalej żyła swoim po-
dwójnym życiem: jednym, które wibrowało radością fizycznego zwycięstwa, i drugim,
które albo trwało w głębinie koszmarów, albo – wręcz przeciwnie – żeglowało
przez spokojne pejzaże wyczarowane jej tęsknotą. Jedno życie – to prawdziwe,
obecne – było zamglone, chociaż budziło w sercu ciekawość i niecierpliwość.
To drugie – życie wspomnieniami – było ostro zarysowane, pełne szczegółów,
skąpane w poczuciu winy. Wymagało od niej absolutnej wierności.
Chociaż miała prawie normalną temperaturę, wciąż jeszcze doświadczała
rozmaitych halucynacji, i to nie tylko nocami, ale też za dnia. Na przykład dopiero
co widziała swoich rodziców stojących przy jej pryczy w tych samych ubraniach,
w których byli na ślubnej fotografii wiszącej nad ich łóżkiem w domu przy No-
womiejskiej. Matka, trzymając w ręku blaszaną menażkę, przysiadła na skraju
pryczy córki, zaś ojciec stał przy jej nogach.
– Popatrz, mój maluszku, wszystko się zieleni na dworze – powiedział. – Taka
piękna, świeża zieleń.
Matka zanurzyła łyżkę w menażce.
– Przyniosłam ci odrobinę zupy, maluszku. Młode marchewki, ziemniaczki
i kluseczki powinny uciszyć twój wilczy głód życia. No, otwórz buzię, spróbuj,
jakie to smaczne.
– No – zachęcał ją ojciec. – Otwórz buzię i spróbuj wspaniałego majowego
powietrza. – Wsunął rękę do kieszeni. – Przyniosłem ci twoje baletki.
– Jedz – powiedziała matka.
– Spóźnisz się na lekcję tańca – dodał ojciec.
Istnieje wiele sposobów, na jakie człowiek może otworzyć oczy. Miriam otwo-
rzyła je najszerzej i najbardziej boleśnie – i ujrzała Balcię Cederbojm siedzącą
na skraju pryczy z menażką na kolanach. Kobieta coś szeptała, ale Miriam nie
chwytała sensu wypowiadanych słów. A mimo to słowa te gładziły ucho, a dotknię-
cie palców z paznokciami o czarnych obwódkach uciszyło szum w ciele. U stóp
łóżka stała Malka i huśtała się nad nią jak obumierająca gałązka. Niespokojne
spojrzenie Miriam przesuwało się po twarzach obu kobiet. To wspaniale, że Balci
i Malce pozwolono już przychodzić do niej na kilka minut każdego dnia. Ale jakoś
nie miała okazji pokazać, jak się cieszy.
– Co słychać? – zapytała je głosem pełnym współczucia.
– Widzisz przecież, jakoś się żyje – odpowiedziała Balcia z bladym uśmie-
chem. – Musimy żyć. No, otwórz buzię, Miriam.
– A co u Danusi Moszkowicz? Kiedy zapytałam pielęgniarkę, co u niej słychać,
i próbowałam jej wytłumaczyć, że Danusia była najmłodszą wśród nas w obozie
132 Hummel, popatrzyła na mnie, jakbym wciąż majaczyła w gorączce.