Page 138 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 138

o ścianę i żłopał zupę wprost z menażki – był głodny. Jego pragnienie, ta chęć
           jedzenia i niepokój w pospiesznych ruchach nie należały do teraźniejszości, lecz
           do przeszłości.
             Ten człowiek to skóra i kości. Ciężki, porwany, niemiecki trencz wojskowy
           zwisał luźno z jego ramion, sięgając mu po kostki. Pomiędzy jedną porcją
           zupy a drugą ocierał buzię postrzępionym rękawem. Jego oczy, wyłoniwszy
           się z głębi menażki, kierowały się ku drodze i przechodzącym kacetnikom,
           ku dalekiemu niebu. Jak wiewiórka skakał spojrzeniem po kawałkach zie-
           lonej przestrzeni przed barakami, a potem z jednej gałęzi kasztanowca na
           drugą.
             O czym myślał ten ocalały? W tej chwili pewnie o niczym. Był za bardzo zajęty
           tym, co się działo w jego wynędzniałym ciele. Niedługo zrzuci z ramion ciężki
           trencz. Płaszcz mięśni i ciała okryje jego kości, zacznie się pocić i sapać w upale
           nadchodzących letnich dni. Życie jest tu!
             Miram zmrużyła oczy i próbowała się oddalić od bliskiej obecności tego
           człowieka. Ujrzała w nim swojego ojca, a może nawet Marka. Dostrzegła, jak
           strumienie energii krążą po jego ciele. Ojciec i Marek przeżyli. Może gdzieś stoją,
           jak ten obcy człowiek naprzeciwko, opierając się o ścianę, i w tej właśnie chwili
           łapczywie wypijają zupę z menażki. Czy to możliwe? Widzi siebie, jak obejmuje
           ojca i prosi, aby wybaczył jej wyobcowanie i dawną bezczelność. Tak rzadko
           opowiadała mu o sobie, swoich myślach i pomysłach, które szumiały w jej
           młodej głowie, o awanturach, w których uczestniczyła, gdy beztrosko trwoniła
           swoje dni na ulicach Łodzi. On chciał słuchać jej intymnych opowieści, lecz ona
           mu ich skąpiła. Gdzie on teraz jest, aby mogła mu wszystko opowiedzieć? Ale
           nie wolno jej o nim myśleć, ani też o Marku, czy o braciszku Nońku. Musi się
           trzymać jedynej pewnej myśli – o Abraszy.

             Po południu Balcia i Malka zajrzały do niej.
             – Popatrz tylko, co dla ciebie mam! – odezwała się rozpromieniona Balcia.
           – Jeszcze jeden liścik od Abraszy! Przyniosło go dwóch śmiesznych chłopców,
           może trzynastoletnich. Takie dwie złodziejskie głowy! Jak sprytnie nas odszu-
           kali! Tak pracuje żydowska poczta, rozumiesz! A… a to jeszcze nie wszystko,
           moja droga…
             Kiedy Balcia mówiła o dwóch chłopcach, blada twarz Nońka zaja-
           śniała w pamięci Miriam. Drżącymi rękami otworzyła pognieciony, brązo-
           wy papier pakowy z pozdrowieniami od Abraszy. To było ledwie kilka słów:
           „Droga Miriam, nie przestawaj pisać do mnie. Bądź silna, trzymaj się.
           Abrasza”.
             – Dlaczego jej nie mówisz, w jaki sposób te dwa urwisy przeżyły? – Malka
           zapytała matkę.
             – Kto przeżył? – Miriam wytrzeszczyła na nie oczy.
    136      – O, a to ci nowina, droga Miriam. – Balcia udawała, że nie słyszy słów Malki.
   133   134   135   136   137   138   139   140   141   142   143