Page 128 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 128

się w czasie maszerowania wraz z towarzyszami po więziennym podwórku.
           Podwórko jest areną. Jankew jest gladiatorem, na którego za chwilę rzucą się
           lwy. Dawni gladiatorzy wołali do Cezara: „Ave Caesar, pozdrawiają cię idący na
           śmierć!”. Jednak oni, współcześni gladiatorzy, są następcami Spartakusa. Nie
           pozdrawiają Cezara. Są pewni, że zakończą zwycięstwem tę swoją walkę. I w ten
           sposób Jankew pozdrawia w myślach Binele i Wierkę. Czego ma się bać – jeśli
           wrogów pokona i jeśli walczy o szczęście rodziny?

             Ale dzień więźnia jest długi. Człowiek ma czas zmęczyć się wzniosłością i do-
           puścić, aby inne emocje uciszyły wiatr w żaglach nadziei. Unoszą go fale dręczą-
           cych pytań, gdy kręci się na posłaniu podczas bezsennych nocy. Wówczas pyta
           sam siebie, czy ma prawo obarczać Binele i dziecko, albo też własną matkę. Tak,
           nieustannie obarcza swoich najbliższych. Za cenę wygrania lepszego jutra płaci
           teraźniejszością tych, których kocha i którzy go potrzebują. Zawsze go bolało,
           gdy Binele wygłaszała takie pretensje pod jego adresem. Mówił jej wówczas, że
           nie może być inaczej; że ci, którzy wiążą swoje życie z aktywnym idealizmem,
           muszą cierpieć; że ideał jest okrutnym bogiem, który domaga się ofiar. Tak, już
           sam ideał miłości i braterstwa narzuca na tych, którzy podporządkowują się
           dyscyplinie walki o jego urzeczywistnienie, obowiązek odpowiedzialności i życia
           bez kompromisów.
             Ale w takich chwilach ten ideał wygląda inaczej, staje się mniej wyraźny,
           rozmyty. Czasami, kiedy bezsenną nocą Jankew leży na pryczy, przed jego
           oczyma przepływają obrazy tego, co przeżył jako żołnierz w czasie wojny pol-
           sko-bolszewickiej. Widzi siebie tamtej decydującej nocy, kiedy nagle znalazł się
           oko w oko z żydowskim czerwonoarmistą, którego zastrzelił. Wizja trupa wiedzie
           myśli Jankewa do ciemnej otchłani. Oczy umierającego, jego ostatnie spojrzenie
           przekreślają wszystkie ideały. Widzi je, śpiąc – podążają za nim od jednego snu
           do drugiego, od jednego koszmaru do drugiego. Ostatnie spojrzenie konającego
           staje się spojrzeniem jego córki – zarówno dopiero co narodzonej, jak i w chwili
           śmierci. We śnie odmawia kadisz 115  i nie wie dokładnie, po kim – może po sobie
           samym. Widzi siebie w grobie nieznanego żołnierza czy w jakiejś innej bezimiennej
           mogile – wielkiej, bezmiernej. Jest jednym z wielu. Jest całym żydowskim nasie-
           niem. Martwy czerwonoarmista jest jego sąsiadem, a inny żołnierz maszeruje
           w paradzie obok grobu, tego grobu. „Nie wal tak butami” – Jankew prosi żołnierza
           na zewnątrz, nad sobą. Tamten nie odpowiada. Może odpowiedź nie istnieje?
           Jankew zrywa się ze snu pokryty potem.
             Gdy tak leży przytomny, widzi jak ciasne ściany celi zlewają się z panującą
           dookoła ciemnością i znikają. Uniwersum cuchnącej czerni. Na jawie śni o prze-



           115   Kadisz – jedna z najważniejszych modlitw w liturgii żydowskiej, odmawiana za zmarłych przez
    126      pierwszy rok żałoby, a potem w każdą rocznicę śmierci.
   123   124   125   126   127   128   129   130   131   132   133