Page 42 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 42

Z wyjątkiem owych niecodziennych epizodów życie na wsi było nadal
          przyjemne i nie uległo zmianie. Dla młodszych były to przedłużone
          wakacje. Chociaż zazwyczaj po długiej letniej przerwie nie mogliśmy się
          doczekać powrotu do szkoły, nie można było powiedzieć, że martwiła
          nas perspektywa odsunięcia go na czas nieokreślony.
             Kilka dni po rozpoczęciu wojny nasza suczka Lala zaczęła bardzo
          dziwnie się zachowywać. Bez wyraźnego powodu wybiegała na podwó-
          rze i ujadała – nie było to jej normalne szczekanie, tylko zupełnie nowy,
          niesłyszany dotąd dźwięk. Zabieraliśmy ją z powrotem do domu, lecz gdy
          tylko zostawialiśmy ją bez nadzoru, znowu przedostawała się na dwór
          i zaczynała gorączkowo szczekać. Byliśmy zdumieni jej zachowaniem. Co
          sprawiło, że ten spokojny pies przy każdej okazji ucieka na dwór i wyje
          w ciemności?
             Wkrótce otrzymaliśmy odpowiedź. Nasz sąsiad, a za nim cała jego
          rodzina, przybiegli do nas zdyszani. Z trudem łapiąc oddech, sąsiad
          powiedział nam, abyśmy uciekali ze wsi jak najszybciej się da: Niemcy
          są o parę kilometrów stąd.
             Pamiętam, że Mama osłupiała; wszyscy byliśmy oszołomieni. Jak
          to możliwe? Co się stało z niezwyciężoną polską armią? Nie było czasu
          się nad tym zastanawiać. Sąsiedzi spieszyli się na najbliższy pociąg do
          Łodzi i poradzili nam zrobić to samo. Inaczej, ostrzegali, z pewnością
          będziemy wydani na pastwę losu, kiedy wkroczą Niemcy.
             Było to nie do pojęcia. Matka natychmiast postanowiła wracać do
          Łodzi. Nie było czasu do stracenia; pozostawiliśmy wszystkie nasze
          rzeczy pod opieką dzierżawcy willi. Zostawiliśmy nawet naszą ukochaną
          Lalę, sądząc, że Tata wróci po nią za kilka dni, zamknie dom i załatwi
          transport naszych bagaży do miasta.
             W środku nocy dołączyliśmy do szaleńczego marszu na stację. Im
          bardziej zbliżaliśmy się do celu, tym więcej przybywało ludzi. Kiedy
          weszliśmy na główną drogę, widzieliśmy już tylko ludzką masę prącą
          w tym samym kierunku.
             Była to nagła zmiana: ludność naszej cichej wioski w trakcie panicz-
          nej, masowej ucieczki. Droga była pełna ludzi, a w tłumie widać było
          tysiące polskich żołnierzy, tych samych polskich żołnierzy, którzy led-
          wie parę dni wcześniej maszerowali dumnie na linię frontu, śpiewając
          patriotyczne pieśni, przekonani, że w krótkim czasie pokonają Niemców.
          Teraz zaś, porzuciwszy broń, uciekali jak najszybciej się dało. Na stacji


          42
   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46   47