Page 38 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 38
ziemniaki w popiele i śpiewaliśmy. Oczywiście w piosence nie było mowy
o „pożyczaniu” ziemniaków z pól sąsiadów!
Po zjedzeniu ziemniaków opiekaliśmy nad ogniskiem pianki. Było
to wydarzenie koedukacyjne, ponieważ dziewczynki zajmowały się
głównie pieczeniem i gotowaniem, natomiast chłopcy zbierali suche
drewno, aby podtrzymać ogień. Była to wielka przyjemność, a jedynym
nieprzyjemnym skutkiem ubocznym były nasze ręce i twarze umazane
sadzą ze zwęglonych ziemniaków i chrupiących, rozpływających się
w ustach pianek.
Jedną z korzyści wynikających z bycia chłopcem było posiadanie
własnego roweru. Zdaniem ojca były rzeczy, które robili chłopcy, i rzeczy,
które robiły dziewczynki, przy czym do tych ostatnich nie należała jazda
na rowerze. Oczywiście moje siostry nie zgadzały się z tym i narzekały,
że Leon i ja mamy wszystko, a one nic.
Podczas owych cudownych miesięcy na wsi miałem do dyspozycji
ogromne połacie ziemi, gdzie mogłem ćwiczyć jazdę i triki rowerowe.
Oczywiście nie mówię o profesjonalnych trikach – mój rower był zwy-
czajnym, prostym urządzeniem, odległym o lata świetlne od rowerów
górskich z dziesięcioma przerzutkami czy najnowocześniejszego wypo-
sażenia używanego obecnie. Razem z bratem jeździliśmy rowerami
kiedykolwiek i dokądkolwiek mogliśmy, a ponieważ w pobliżu nie było
warsztatów naprawczych, staliśmy się sprawnymi mechanikami. Do
naszych ulubionych sztuczek należała jazda bez trzymanki, jazda pod-
czas stania na ramie lub siodełku oraz zjeżdżanie tyłem z najwyższych
górek najszybciej jak się dało, w celu sprawdzenia swoich umiejętności
i możliwości naszych rowerów.
Było mi tak przykro, że dziewczynkom nie wolno jeździć na rowerze,
że któregoś lata niefortunnie postanowiłem pozwolić kuzynce jechać ze
mną, o ile będzie słuchać moich poleceń. Ciocia Olga i wujek Izio wraz
z córkami Danusią i Ireną zatrzymali się w jednym z mieszkań w willi,
i pewnego szczególnie pięknego popołudnia kuzynka Irena nalegała, aby
pojeździć ze mną na rowerze. Początkowo zbyłem ją stanowczym „nie”,
ale kiedy nagabywała mnie przez całe godziny i widziałem, że nie ma
zamiaru przestać, poddałem się i pozwoliłem jej usiąść na ramie, sam
zaś miałem pedałować i kierować. Wyraźnie ostrzegłem ją, aby trzymała
stopy z dala od łańcucha, żeby nie zrobiła sobie krzywdy, a ona obiecała
siedzieć zupełnie spokojnie i trzymać stopy wysoko – lecz obietnica ta
38