Page 180 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 180

je do naszych dwóch wiernych, przerdzewiałych samochodów i zaczęliśmy
          szukać klienteli.
             Najpierw pozyskaliśmy sklepy z upominkami i niewielkie domy towarowe
          w Atlancie, potem stopniowo objęliśmy zasięgiem działania całą Georgię.
          Jeszcze później, zgodnie z naszą majestatyczną nazwą, opanowaliśmy cały
          południowy wschód i ze wszystkich sił staraliśmy się rozwinąć skrzydła.
          Dla oszczędności robiliśmy wszystko sami, począwszy od rozładowania
          dostawy (niektóre towary przysłano w dużych, drewnianych skrzyniach),
          przez pakowanie, sprzedaż i wysyłkę.
             W weekendy zajmowaliśmy się sprawami papierkowymi, rozpakowy-
          waniem i przepakowywaniem. Dni powszednie przeznaczaliśmy wyłącznie
          na sprzedaż. Z czasem przeszliśmy od zaopatrywania małych sklepów do
          zaopatrywania hurtowni i wielkich domów towarowych. Ku naszej radości
          nie byliśmy już lokalną firmą z Atlanty – nasza firma działała na całym
          południowym wschodzie.
             Nie ma chyba miasta w tym regionie, którego bym nie odwiedził i niemal
          w każdym z nich miałem klientów. Athens, Augusta, Savannah, Charleston,
          Birmingham, Tuscaloosa, Mobile, Chattanooga, Nashville, Charlottesville
          – znałem je wszystkie. Bardzo się różniły od wiejskich okolic, które odwie-
          dzałem jako komiwojażer. Zatrudniliśmy personel do biura i magazynu,
          a wkrótce potrzebowaliśmy więcej miejsca, przeprowadziliśmy się więc
          do większej siedziby.
             Kiedy po krótkim czasie zdaliśmy sobie sprawę z ograniczeń finanso-
          wych narzucanych nam przez banki i większe firmy w Atlancie, zaczęliśmy
          stopniowo tracić cierpliwość. Nadal nie ufali nam na tyle, aby przyznać
          nam kredyt, którego potrzebowaliśmy. Niezależnie od tego, jak bardzo się
          staraliśmy, nadal byliśmy „żółtodziobami”. Zwróciliśmy się więc ku Pół-
          nocy i Nowemu Jorkowi, gdzie – jak sądziliśmy – nasze potrzeby bankowe
          zostałyby lepiej zaspokojone.
             Banki obdarzyły nas większą uwagą, kiedy do zespołu dołączył Michael
          [Gold], kolejny ocalały z Holocaustu mieszkający w Atlancie. Wniósł do
          interesu trochę dodatkowej gotówki; w kategoriach obiektywnych nie
          było to wiele, lecz kiedy nie ma się nic, pięciocyfrowa suma jest warta
          milion dolarów. Dzięki nowemu kapitałowi nasza ekspansja gwałtownie
          przyspieszyła.
             Powoli zaznajamiałem się z większymi miastami położonymi w połu-
          dniowo-wschodniej części Stanów Zjednoczonych. Nasza baza klientów


          180
   175   176   177   178   179   180   181   182   183   184   185