Page 177 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 177
Z radością przyjęliśmy jego ofertę. Z początku sam wybierał towar i nie
mieliśmy na to żadnego wpływu, lecz nie stanowiło to problemu, gdyż były
to artykuły niskiej jakości, a nasza trasa wiodła przez tereny wiejskie, gdzie
nikt nie miał zbyt dużo pieniędzy.
Nasz asortyment składał się głównie z odzieży damskiej – sukienek
i dwuczęściowych kompletów. Szło nam całkiem dobrze. Poszerzaliśmy
teren działalności, zaś dzięki temu, że skupialiśmy się na potrzebach
naszych klientek, zarobiliśmy na drugi samochód. Z biegiem czasu ludzie
zaczęli prosić o inne towary. Zanim się zorientowaliśmy, nasze zarobki
pokrywały już bieżące wydatki i zaczęliśmy gromadzić kapitał.
Komiwojażerka w sensie dosłownym otworzyła przed nami nowy świat.
Podróżowałem na odległe tereny podmiejskie, gdzie w małych wioskach
i ich społecznościach poznawałem najróżniejszych ludzi, których nigdy bym
nie spotkał, prowadząc nadal osiadły tryb życia i przestrzegając konwen-
cji. Większość moich klientek stanowiły czarne kobiety żyjące w dużych
rodzinach, których mężowie, w dużej części robotnicy, pracowali na polach,
w fabrykach i przy robotach drogowych. Powoli wypracowywałem sobie
stałe trasy w prowincjonalnych okolicach stanu Georgia i na własne oczy
widziałem, jak wygląda życie najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych
ludzi w Ameryce.
Widziałem puste bogactwo Atlanty i życie ciężko pracującej białej klasy
średniej w tym samym mieście. Widziałem ludzi, którzy pomagali budo-
wać ten kraj jako niewolnicy, żyjących w skrajnej nędzy. Ich przepełnione
dziećmi domy w większości wyglądały jak rudery niespełniające żadnych
standardów, nie było w nich bieżącej wody ani toalet. Przypominały mi
„apartamenty” w łódzkim getcie.
Zawsze jednak zaskakiwało mnie, że pomimo wszechobecnego niedo-
statku i ubóstwa za każdym razem witały mnie szerokie uśmiechy i ciepłe
słowa. Kiedy przyjeżdżałem, otaczały mnie starsze dzieci, zaś młodsze
trzymały się spódnic matek. Często słyszałem, jak radośnie wykrzykują
„Żyd jedzie!”, po czym wybiegały na drogę, aby mnie powitać.
Z początku byłem zszokowany, słysząc słowo „Żyd”, lecz wkrótce zro-
zumiałem, że absolutnie nie miało ono brzmieć obraźliwie. Był to raczej
wyraz radości z mojego przyjazdu. Dla tych wspaniałych kobiet „Żyd” był
człowiekiem, który przywoził im poszukiwane artykuły. Jedno jest pewne:
moje przybycie zawsze stanowiło „specjalną okazję”, przerywnik w ich
monotonnym życiu. Wszyscy tłoczyli się wokół, doradzali moim klientkom,
177