Page 173 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 173

któregoś dnia podczas operacji dostał nagłego ataku wyrostka robacz-
            kowego i musiał sam poddać się natychmiastowemu zabiegowi. Kiedy
            personel szpitala zadzwonił do jego żony, aby poinformować ją, że Leon
            jest na sali operacyjnej, nie zmartwiła się; nie przyszło jej do głowy, że
            mąż jest pacjentem. „I co z tego? Codziennie jest na sali operacyjnej” –
            odrzekła spokojnie.
               Pewnej zimy nasze rodziny zorganizowały wyjazd na narty do Mam-
            moth Mountain w Kalifornii. Cieszyliśmy się na to spotkanie i wszystko
            było dobrze, z wyjątkiem jednej, niewielkiej kwestii. Pamiętacie samochód
            bez ogrzewania i funkcji odmrażania szyb? Tym razem Leon zamierzał
            jechać w góry samochodem bez wstecznego biegu. Nie byłem świadomy
            tego „drobnego” mechanicznego defektu, lecz później dowiedzieliśmy się,
            że wiedział o nim cały personel szpitala. Zauważyli, że Leon zawsze starał
            się znaleźć miejsce do parkowania, które nie wymagało użycia wstecznego
            biegu.
               Typowy Leon... nieustraszony i gotowy na wszystko... w ogóle nie zasta-
            nawiał się nad konsekwencjami trzystumilowej podróży przez ośnieżone
            góry bez wstecznego biegu. Jego umiłowanie przygód graniczyło z bra-
            wurą, tak samo jak w młodości; był to jednak drobiazg w porównaniu ze
            wspaniałymi cechami jego charakteru.
               Przymiotnikami pasującymi do opisu Leona byłyby słowa: uczciwy,
            szczery, otwarty, niezawodny i błyskotliwy. Zawsze był dla mnie kimś cał-
            kowicie kontrolującym każdą sytuację, aż do pewnego dnia w 1971 roku,
            kiedy mając niewiele ponad czterdzieści lat, przekazał mi szokującą wia-
            domość. „Roman – powiedział – mam przed sobą maksymalnie dwa lata
            życia”.
               Osłupiałem, nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Odrzekłem, że to
            nie może być prawda; przypomniałem mu, że razem przeżyliśmy getto
            i obozy koncentracyjne, gdzie nie mieliśmy praktycznie żadnej szansy
            na przetrwanie. Podkreślałem, że skoro przeżył wtedy, to teraz na pewno
            także mu się uda.
               Jego odpowiedź nadal dźwięczy mi w uszach: „Tak, masz rację, mówiąc,
            że udało nam się, kiedy nie mieliśmy prawie żadnych szans. Ale jakieś
            jednak mieliśmy. Minimalne, ale mieliśmy. Ja teraz nie mam szans. Czy
            się na to zgadzam, czy nie, coś we mnie tyka, nie mogę tego powstrzymać,
            nikt nie może tego powstrzymać, żeby nie wiem co, żebym nie wiem jak
            się starał”.


                                                                         173
   168   169   170   171   172   173   174   175   176   177   178