Page 165 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 165

Było to głupie, wiem, ale byliśmy szaleni i niepokonani.
               Wielką korzyścią z posiadania samochodu była możliwość korzystania
            z ostatniego krzyku mody – kin samochodowych. Dla wielu młodych ludzi
            kino samochodowe miało niewiele wspólnego z dwoma filmami wyświe-
            tlanymi podczas jednego seansu, choć wiele rodzin z małymi dziećmi
            korzystało z promocji w postaci pojedynczej opłaty za wstęp dla całej
            familii.
               Dla większości nastolatków wyjazd do kina samochodowego oznaczał
            możliwość przytulania się. Nie było to celem moim i Leona, chodziło nam
            o bilety rodzinne, gdyż wtedy mogliśmy wpakować do samochodu nawet
            dziesięcioro młodych „żółtodziobów” i obejrzeć najnowszy hit za cenę poje-
            dynczego biletu. Oczywiście samochód dawał szansę na nieco intymności,
            ale to już zależało od młodej damy, z którą byłeś umówiony. Pomimo iż Leon
            i ja nie byliśmy BMOC-ami (Big Men on Campus – studenci, którzy wyrobili
            sobie nazwisko w uczelnianej społeczności dzięki swoim osiągnięciom
            na boisku lub w innych zajęciach nadobowiązkowych), nasi profesorowie
            wiedzieli, kim jesteśmy. Przede wszystkim z jakiegoś powodu wszyscy Ame-
            rykanie z Północy mieszkający na Południu od chwili przekroczenia linii
            Masona-Dixona byli traktowani jak cudzoziemcy. My z Leonem przybyliśmy
            aż z Europy i mówiliśmy z dziwnym akcentem, dlatego też większość ludzi
            traktowała nas jak przybyszy z kosmosu. W pewnym sensie nimi byliśmy.
            Przybyliśmy w końcu z planety Auschwitz.
               W odróżnieniu od większości mieszkańców Atlanty nasi profesorowie
            pytali o „punkty za doświadczenie życiowe”, które tam zdobyliśmy; sza-
            nowali nas za to i prawdopodobnie rozumieli więcej niż inni. Zwracali się
            nawet do nas po imieniu. Doskonale pamiętam, jak profesor od angielskiego
            zażartował sobie ze mnie, kiedy powiedziałem mu, że chciałbym wygładzić
            mój angielski. Odparł wówczas: „Po co? Masz najlepszy polski angielski,
                                      77
            jaki kiedykolwiek słyszałem” .
               Jednak uwaga ze strony profesorów nie zawsze była korzystna. Kiedyś
            zasnąłem podczas wykładu z chemii organicznej, a kiedy się obudziłem,
            zadałem pytanie dotyczące materiału, który profesor zdążył już omówić.
            Cierpliwie odpowiedział na pytanie, po czym spytał, czy dobrze mi się spało.
            Ależ miałem czerwone uszy!


            77   Nieprzetłumaczalna gra słów: czasownik „polish” (polerować, wygładzać) brzmi
               podobnie jak przymiotnik „Polish” (polski).

                                                                         165
   160   161   162   163   164   165   166   167   168   169   170