Page 163 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 163

Nie zgadzałem się z jego logiką i w następnym tygodniu obaj z Leonem
            podziękowaliśmy mu i oświadczyliśmy, że odchodzimy z pracy. Było to
            naprawdę bolesne doświadczenie. Właściciel sklepu, Żyd, znający nasze
            pochodzenie i mający świadomość naszych przejść podczas wojny, usiłował
            wykorzystać naszą sytuację.
               Znowu zaczęliśmy się rozglądać i znaleźliśmy zatrudnienie w siecio-
            wym sklepie obuwniczym Kinney. Pracowaliśmy w piątkowe popołudnia,
            soboty i święta, ponieważ wówczas w sklepie panował największy ruch.
            Otrzymywaliśmy procent od sprzedaży i nie byliśmy narażeni na żadne
            formy dyskryminacji dotyczące pensji, naszego pochodzenia czy dziwnego
            akcentu. Właściwie zarabialiśmy więcej niż nasi koledzy.
               Poza drobnymi poniżającymi incydentami ze strony naszych współ-
            braci Żydów życie w Atlancie było zazwyczaj spokojne. Często myślałem
            o mojej siostrze Reni, która nadal mieszkała w Szwecji. Osamotniona po
            śmierci Daszy myślała początkowo o przyjeździe do nas, do Ameryki. Było
            to jednak skomplikowane, ponieważ nikt nie mógł wysłać jej zaproszenia
            do wniosku o wizę. Leon i ja jako uczniowie nie byliśmy zdolni utrzymywać
            się samodzielnie i nie mogliśmy wykazać, że będziemy w stanie utrzymać
            także i ją. Potem jednak Renia poznała kogoś, pobrali się i zdecydowali się
            pozostać w Malmö.
               W międzyczasie znalazłem się na pierwszym roku na Uniwersytecie
            Emory'ego. W późnych latach czterdziestych była to stosunkowo niewielka
            uczelnia, której studenci pochodzili głównie z zamożnych rodzin. Czarni
            nie byli tam przyjmowani. Szkoła mieściła się w eleganckiej części mia-
            sta, w otoczeniu pięknych drzew i alei. Prawie wszyscy studenci posiadali
            własne samochody, a ja oczywiście nie mogłem sobie na to pozwolić; brak
            mobilności wpływał więc negatywnie na moje życie towarzyskie, szczegól-
            nie że nadal mieszkałem w domu. Nie mogąc dojeżdżać na wydarzenia towa-
            rzyskie na kampusie, miałem problem z nawiązaniem przyjaźni. Oprócz
            okazjonalnego meczu siatkówki trudno mi było uczestniczyć w zajęciach
            nadobowiązkowych. Bez samochodu nie było co marzyć o jakichkolwiek
            randkach. Chłopcy musieli przyjeżdżać po dziewczyny i odwozić je potem
            do domu. Nie było innej możliwości. Korzystanie z transportu publicznego
            na randce było rzeczą nie do przyjęcia, porównywalną z plagą egipską.
               Życie ratowały nam spotkania „nowicjuszy” u rodziny Meyerów. Leon i ja
            wiedzieliśmy jednak, że prędzej czy później będziemy musieli znaleźć jakiś
            sposób, aby kupić auto. Musiało się to wydarzyć w niedalekiej przyszłości,


                                                                         163
   158   159   160   161   162   163   164   165   166   167   168