Page 157 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 157
z nią w kontakcie podczas studiów medycznych w Nowym Orleanie, a ja
po przeniesieniu firmy do Nowego Jorku. Pani Marks należała do rodziny,
była przy mnie, gdy ożeniłem się z Haną i kiedy urodziły się nasze dzieci,
dzieliła z nami nasze rodzinne radości i smutki. Zmarła na Florydzie wiele
lat później.
Zawsze nazywaliśmy ją „panią Marks” – być może dlatego, że Leon i ja
byliśmy za duzi, aby nazywać ją Mamą, a zwracanie się do niej „Millie”
wydawało nam się pozbawione szacunku. Moje dzieci nazywały ją bab-
cią i ciągle rozmawiały z nią przez telefon, wysyłały jej kartki pocztowe
i odwiedzały ją w Atlancie i na Florydzie. Susan i Jeffreyowi było przykro,
że nie mieli możliwości poznać swoich dziadków, dlatego też pani Marks
stała się w pewnym sensie zastępczynią ich dwóch babć, które stracili
podczas Holokaustu.
Nasze życie w Atlancie było miłe i produktywne. Po zmianie miejsca
zamieszkania zmieniliśmy także liceum i zauważyliśmy kilka oczywistych
różnic. W naszej pierwszej szkole większość uczniów miała swoje wła-
sne samochody i jeździła nimi do szkoły. Jeżeli nie mieli samochodu, ich
rodziny zapewniały im transport. My nie mieliśmy takich możliwości, zaś
w okolicy nie było transportu publicznego. Byliśmy właściwie więźniami
przedmieścia.
Teraz, gdy mieszkaliśmy w dzielnicy klasy średniej, korzystaliśmy
z transportu publicznego i dojazd do nowej szkoły nie był problemem.
Mniej kłopotów z przemieszczaniem się szalenie ułatwiało nam życie.
Zanim się zorientowałem, byłem już w ostatniej klasie Henry Grady High
School. Było to duże liceum, do którego uczęszczali głównie uczniowie
z klasy średniej. Większość moich kolegów z klasy urodziła się i wychowała
w Atlancie. W konsekwencji wielu z nich znało się od wczesnego dzieciń-
stwa, co sprawiało, że Leonowi i mnie, przybyszom obarczonym barierą
językową i kulturową, bez powiązań rodzinnych, trudno było wejść do grup
rówieśniczych powstałych w szkole podstawowej lub wcześniej.
Pomimo iż nasza znajomość angielskiego była nadal ograniczona, obaj
radziliśmy sobie bardzo dobrze i udało nam się ukończyć szkołę z wyróż-
nieniem przyznawanym jedynie dziesiątce najlepszych uczniów. Nagroda
nazywała się Złote „G” i z pewnością wielu zastanawiało się, w jaki sposób
potrafiliśmy uczyć się tak dobrze i osiągnąć takie wyniki mimo straty sze-
ściu lat. Sądzę, iż sprawiła to miłość do nauki, którą zaszczepili nam Mama
i Tata, a także fakt, iż posłali nas do Gimnazjum Żydowskiego w Łodzi.
157