Page 156 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 156
okazywali troskę o nasze dobre samopoczucie, a także doradzali nam
i pomagali przyzwyczaić się do życia w nowym kraju.
Dyrektor i personel Hebrajskiego Domu Sierot nie uwierzyli nam. Nie
potrafili przyjąć do wiadomości faktu, że jesteśmy głodni, mieszkając
z jedną z „najlepszych” żydowskich rodzin w mieście. Usiłowali przekonać
nas, że to niemożliwe, i ciągle z naciskiem deklarowali, że nie chcą, aby-
śmy wracali do Europy, że pragną spełnić swoją odpowiedzialność wobec
rządu Stanów Zjednoczonych. Później obiecali zbadać sprawę i znaleźć
rozwiązanie problemu.
Przyrzekliśmy nie podejmować żadnych pochopnych decyzji i zgodzili-
śmy się poczekać, aż dostaniemy od nich wiadomość na temat postępów
w sprawie. I oto kilka dni później zostaliśmy wezwani na spotkanie w Domu
Sierot. Pomimo iż nigdy nie przyznali otwarcie, że nasza sytuacja była
dokładnie taka, jak ją opisaliśmy, obiecali znaleźć dla nas nowy dom.
Wierny obietnicy danej Mamie nalegałem, abyśmy pozostali razem,
dlatego urzędnicy poprosili o trochę więcej czasu na znalezienie miejsca,
gdzie zostalibyśmy przyjęci obaj. Uznaliśmy, że to rozsądne, i chętnie przy-
staliśmy na tę propozycję. Nie minęło więcej niż kilka dni, kiedy zaprosili
nas, abyśmy poznali panią Millie Marks, długoletnią wdowę, której jedynak
Asher studiował medycynę. Obaj odetchnęliśmy z ulgą, gdy ciepło nas
powitała.
Dom pani Marks znajdował się w okolicy zamieszkanej przez klasę śred-
nią i nie miał w sobie nic z luksusu domu w północno-wschodniej Atlancie.
Jednak braki w przepychu pani Marks kompensowała z nawiązką swoją
miłością i ciepłem. Od razu poczuliśmy, że ten dom, z tą właśnie kobietą
u steru, może stać się naszym stałym domem. Intuicja nas nie zawiodła.
Pierwszy oficjalny adres braci Knikerów w Ameryce brzmiał 412 Angier
Place, NE Atlanta, Georgia.
Kiedy ktoś naprawdę o nas dba, czyni to wielką różnicę! Pani Marks
nie miała służącej, lecz każdego ranka witała nas uśmiechem i solidnym
śniadaniem. Dbała o zapewnienie nam pożywnego posiłku przed wyjściem
do szkoły i pakowała nam obfite porcje na lunch. Interesowało ją, kim
jesteśmy, jak się czujemy, stale też dopytywała o nasze postępy w szkole.
Była nieskomplikowana i dobra, dbała o nas, jakbyśmy byli jej wła-
snymi dziećmi. Na każdym kroku okazywała nam miłość i wkrótce zaczę-
liśmy traktować ją jak drugą matkę. Leon i ja utrzymywaliśmy relację
z tą wspaniałą kobietą aż do jej śmierci. Nadal noszę ją w sercu. Leon był
156