Page 154 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 154
pójść, oni zaś nigdy nie proponowali, że gdzieś nas zabiorą. Nigdy nie
pytali o nasze życie; wydawało się, że rutynowo wykonują nic nieznaczące
gesty. Doszliśmy do wniosku, że znajdujemy się w budynku, a nie w domu.
Doskonale wiedzieliśmy, jak powinien wyglądać dom. Tak, byliśmy za
starzy na strzelanie z łuku w korytarzu czy jazdę rowerem wokół jadalni,
ale miło byłoby posłuchać radia, rozmawiać przy stole, dzielić się wiado-
mościami, uczyć się – tak, jak to robiliśmy z Mamą i Tatą. Było to bardzo
dziwne. Ja i brat mieliśmy siebie nawzajem, więc nie pozwalaliśmy, aby
ten problem zbytnio nas przytłaczał, lecz po kilku tygodniach mieliśmy
dosyć tego powierzchownego luksusu oraz pustych dusz i serc naszych
„rodziców”.
Punkt kulminacyjny nastąpił, kiedy zaczęliśmy chodzić do szkoły. Słu-
żąca, która mieszkała gdzie indziej, przychodziła do domu rano i była
odpowiedzialna za podanie nam śniadania i przygotowanie prowiantu do
szkoły. Codziennie przynosiła nasze „racje żywnościowe”, kupione po drodze
do pracy. Przede wszystkim nie rozumieliśmy, dlaczego trzeba codziennie
kupować jedzenie. W domu była lodówka, a kuchnia była wyposażona we
wszystkie najnowsze gadżety.
Zwyczajne zadanie karmienia nas powinno być łatwe do wykonania,
lecz służąca spóźniała się kilka razy w tygodniu, więc nie mieliśmy wyboru
i wychodziliśmy do szkoły bez śniadania ani kanapek na lunch. Nie było
sensu mówić o tym pani domu, która powinna była być świadoma sytuacji,
lecz pozostawała kompletnie obojętna na nasze potrzeby fizyczne.
Gdybyśmy mieli własne pieniądze, nie stanowiłoby to problemu i mogli-
byśmy kupować sobie lunch w szkolnej kafeterii. Jak zwykle – nie ma pie-
niędzy, nie ma jedzenia. Nie mieliśmy jak ich zarobić, nie było też żadnego
odpowiednika czarnego rynku, siedzieliśmy więc w naszej wymarzonej
Ameryce głodni przez większość czasu.
Byliśmy sfrustrowani i nie mogliśmy wymyślić, jak rozwiązać ten pro-
blem. Dlaczego dwoje ludzi sprowadziło dwoje dzieci do pięknie umeblo-
wanego domu, a teraz nie interesuje się ich stanem fizycznym i emocjo-
nalnym? Po kilku tygodniach uznaliśmy, że wzięli nas do siebie, ponieważ
stanowiliśmy swego rodzaju „eksponaty” na pokaz w miejscowej społecz-
ności żydowskiej.
Długo rozmawialiśmy o tym z Leonem. Postanowiliśmy, że skoro tak
wygląda życie w goldene medine, to lepiej będzie wrócić do Europy. Tam
przynajmniej mieliśmy dach nad głową, który mogliśmy nazwać naszym
154