Page 142 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 142
i menadżerami, zapewniającymi ciągłość zleceń. Pomiędzy koncertami
poszukiwałem dalszych krewnych, kuzynów, którzy opuścili łódzkie getto,
a od których nie miałem żadnych wiadomości. Oznaczało to powrót do
Łodzi w celu dokładnego zbadania okoliczności ich zniknięcia.
Ponieważ „pracowałem zarobkowo” na rzecz armii amerykańskiej, wyko-
nując godne pozazdroszczenia zadanie pozyskiwania towarów w drodze
barteru, uznałem, iż najlepiej będzie, jeśli zostanę w Niemczech, a Leon, Jack
i Joe wrócą do Polski. Tam będą mogli sprawdzić rozrastające się bazy danych
w Warszawie i Łodzi i poszukać pozostałych krewnych i przyjaciół. Bardzo
niepokoiłem się o Leona i jego zaprzeczające grawitacji wyczyny pomiędzy
wagonami, lecz jeszcze bardziej martwił mnie fakt, iż miał przekroczyć
granicę bez papierów i w każdej chwili mógł zostać zatrzymany. Zoriento-
wałem się, że jeśli ma jechać, to lepiej zrobić to zanim na nowo powstaną
rządy i stworzą biurokrację, utrudniającą wszystko jeszcze bardziej. W tym
momencie – z dokumentami lub bez – mógł powiedzieć, że jedzie do domu,
ponieważ prawie nikt nie miał papierów i wszyscy jechali „do domu”.
Po przekroczeniu granicy Polski Leon udał się do gmin żydowskich
w Łodzi i Warszawie, gdzie dokładnie przeszukał rejestry nazwisk ocalałych
Żydów. W ośrodkach tych można było wymienić informacje; umieszczano
tam ogłoszenia i odnotowywano trasy podróży. Niestety, nigdzie nie udało
mu się odnaleźć żadnych naszych krewnych.
Ku swojemu zdumieniu odnalazł Kazimierza, dawnego kierownika
fabryki ojca, który ciepło go powitał. Przed wojną Kazimierz należał do
partii socjalistycznej, teraz zaś był wysokim urzędnikiem partii komu-
nistycznej, co oznaczało, że miał do dyspozycji wszystko. Opowiedział
Leonowi, że po naszej przeprowadzce do getta Niemcy przyszli do fabryki
i zabrali wszystkie maszyny i ruchomości. Nie wiedział, kto je zabrał ani też
dokąd zostały wysłane. Zadawanie takich pytań było zbyt niebezpieczne.
Pamiętał, że rozmontowanie maszyn zajęło kilka dni, a potem wszystko
zostało załadowane na ciężarówki i wywiezione.
Kazimierz dał Leonowi nasze rodzinne zdjęcie, które Tata podarował
mu na długo przed wojną. Zostało zrobione, kiedy Leon i ja mieliśmy jakieś
cztery – pięć lat. Na jego widok Leon wybuchnął płaczem. Kazimierz dał
mu także należącą do Taty srebrną papierośnicę i srebrny kielich do wina,
którego używaliśmy podczas Pesach dla proroka Eliasza. Mieliśmy teraz
trzy materialne pamiątki naszego przedwojennego życia w Łodzi oraz
domu, w którym spędziliśmy lata dzieciństwa.
142