Page 127 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 127

Teraz, na skutek jednej z owych dziwnych odmian losu, to my byliśmy
            górą. Gospodarze nie szczędzili wysiłku, aby nas zadowolić i pilnowali, aby-
            śmy byli zawsze nakarmieni do syta. Wiedzieli, że jeśli czegokolwiek nam
            pożałują, możemy zniszczyć ich dom, aby znaleźć to, czego potrzebujemy.
               Kiedy głód osłabł, skierowałem uwagę na trzy sprawy: zdobycie wieści
            o rodzinie, odzyskanie sił i dowiedzenie się ze szczegółami, jak wygląda
            w Niemczech sytuacja Amerykanów i błąkających się esesmanów. Omó-
            wiłem to z Leonem i dwoma nowymi przyjaciółmi poznanymi we wsi po
            wyzwoleniu – Joem i Jackiem, a także z naszymi znajomymi muzykami
            z Łodzi, dwoma Henrykami i Icchakiem.
               Nigdy nie rozważaliśmy kwestii odnalezienia rodziny w kategoriach
            „czy”, tylko „kiedy” i „jak”. Dlatego właśnie musiałem odzyskać sprawność
            fizyczną. Podróż w poszukiwaniu Mamy, Daszy i Reni mogła być długa
            i ciężka i wiązać się nawet z powrotem do Polski. Chciałem być gotowy.
            Uznałem, że najrozsądniej będzie zostać w wiosce i jak najlepiej wyko-
            rzystać naszą sytuację, zanim zdobędę niezbędne informacje i opracuję
            sensowny plan.
               Nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego Niemcy nagle traktują nas z tak
            wspaniałą gościnnością, lecz nie wynikała ona z przypadku ani też z niczy-
            jej, wzbudzonej cudem, dobrej woli. Jej powodem był fakt, iż cały teren
            był ściśle kontrolowany przez armię amerykańską. Wieśniacy bali się, że
            alianci będą się na nich mścić, ponieważ wiedzieli całkiem dobrze, co się
            z nami działo w czasie wojny.
               Widzieli nas, kiedy jako niewolnicy maszerowaliśmy z obozów i z powro-
            tem, po nieodległych szosach, zawsze otoczeni przez strażników; widzieli,
            jak kopaliśmy rowy, pracowaliśmy w fabrykach mieszczących się poza
            obozami i ścinaliśmy drzewa w lasach. Być może poprzez gościnność starali
            się zadośćuczynić potwornym zbrodniom, jakby zadośćuczynienie było
            kiedykolwiek możliwe.
               W rzeczywistości gospodarze akceptowali naszą obecność, ponieważ
            obawiali się, iż jeśli wyjedziemy, w nasze miejsce mogą pojawić się mniej
            pożądani byli niewolnicy. Słyszeli już o okrucieństwie Rosjan, Ukraińców
            i Cyganów i bali się ich jak ognia.
               Ich strach miał solidne podstawy. Spośród wyzwolonych więźniów
            te właśnie grupy nie miały oporów przed napadaniem na niemieckie
            gospodarstwa. Ich standardową metodą działania były gwałty, plądrowa-
            nie, palenie domów, a nawet mordowanie Niemców. Gospodarze starali


                                                                         127
   122   123   124   125   126   127   128   129   130   131   132