Page 124 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 124

wyniszczonym i połamanym ludzkim szczątkom, wstać, ustawić się
          w kolumny i maszerować dalej. Było mi trudno się wyprostować, lecz nadal
          mechanicznie poruszałem stopami. Odwróciłem się do Leona, który także
          kroczył obok mnie jak zombie. W rozpaczy przyznałem: „To może być mój
          ostatni dzień. Nie mogę już dłużej. Ile jeszcze czasu zostało, zanim padnę
          martwy na poboczu?”.
             Pocieszaliśmy się i wspieraliśmy nawzajem, gdyż przeczuwaliśmy, że
          wyzwolenie musi być już blisko. Teraz jednak moje kroki stawały się coraz
          wolniejsze i stopniowo przesuwaliśmy się z Leonem na koniec kolumny.
          Nagle za naszymi plecami rozległ się grzmiący dźwięk, który przerwał mój
          stupor. Odwróciłem się i ze zdumieniem patrzyłem, jak niemieccy strażnicy
          wokół nas rzucają broń i uciekają do lasu.
             Chwilę później, jakby znikąd, pojawiło się źródło owego warczącego
          i skrzypiącego dźwięku: na niewielkie wzniesienie na szosie wjechał
          ogromny czołg z wymalowaną na przodzie białą gwiazdą. Karabiny maszy-
          nowe strzelały w kierunku Niemców, usiłujących znaleźć schronienie wśród
          drzew.
             Na naszych oczach rozgrywał się cud. Pokrywy czołgów otworzyły się
          i wynurzyły się z nich głowy i ramiona żołnierzy, dających nam znaki,
          abyśmy dla bezpieczeństwa zeszli na pobocze, z dala od lasu. Ci żołnierze
          w zielonych mundurach byli wysłannikami Boga, niosącymi dar życia.
          Niektórzy z nich rzucali nam jedzenie – warzywa, wojskowe racje żywno-
          ściowe, a nawet butelki Coca-Coli (nie mieliśmy pojęcia, co to takiego) –
          podczas gdy ich koledzy strzelali do Niemców. Początkowo sądziliśmy, że
          biała gwiazda oznacza rosyjski czołg, ale nie, wyzwalali nas Amerykanie.
             W tym momencie byłem zbyt odrętwiały, aby zrozumieć, czym jest wol-
          ność. Stałem na poboczu autostrady, nie wiedząc, co robić: nie należałem
          jeszcze do tego świata. To było jak sen, wszystko wokół mnie było zupełnie
          nierealne. Przejście od terroru w obozie koncentracyjnym do wolności
          było tak nagłe, że mój umysł nie był w stanie całkowicie zrozumieć jego
          znaczenia.
             Staliśmy tak z Leonem w osłupieniu, zasypywani jedzeniem. Więźnio-
          wie wokół nas łapali je i siadali, aby jeść. Scena była zupełnie kafkowska.
          Był to dzień naszego wyzwolenia, ten długo oczekiwany dzień, o który
          modliłem się i marzyłem przez te wszystkie lata. Wiedziałem tylko jedno:
          to wspaniały dzień, o którym często myślałem, że go nie dożyję!
   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129