Page 131 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 131
maszynowy, leżący przy drodze. Choć był zupełnie bezużyteczny – bra-
kowało tylnej części, nie mieliśmy też amunicji – to jednak umieszczony
wysoko na drzewie, pod osłoną listowia, dla patrzącego z dołu mógł wyglą-
dać jak normalny karabin maszynowy. Postanowiliśmy, że jeden z nas
wejdzie na drzewo z karabinem, zajmie pozycję i będzie celował w prze-
chodzących.
Kiedy na tym odcinku drogi pojawiała się grupa Niemców, trzech lub
czterech z nas stojących na dole nakazywało im zatrzymać się, podnieść
ręce do góry i nie ruszać się, dopóki nie wydamy następnych rozkazów.
Potem, najszybciej jak się dało, wyszukiwaliśmy esesmanów. Początkowo
zupełnie brakowało nam pewności siebie. Byliśmy ostatecznie tylko piątką
dzieciaków bez prawdziwej broni, zatrzymujących grupy dorosłych męż-
czyzn. Najpierw zatrzymywaliśmy tylko takie, które liczyły dziesięć do
piętnastu osób, ale wkrótce staliśmy się śmielsi.
Wiedzieliśmy, że najbardziej zagorzali esesmani mają wytatuowaną pod
pachami podwójną błyskawicę SS. Kiedy podnosili ręce do góry, sprawdza-
liśmy, czy nasi „zakładnicy” mają tatuaże. Jeśli nie znaleźliśmy tego, czego
szukaliśmy, puszczaliśmy ich wolno.
Zdumiewające było patrzeć, jak potulni i ulegli stali się ci niegdysiejsi
kaci i mordercy. Równie niewiarygodne było, że piątka nastolatków zdo-
łała zatrzymywać i przeszukiwać grupy Niemców, a nawet aresztować
niektórych z nich i przekazać ich amerykańskiej żandarmerii wojskowej.
Najbardziej zaskakiwało nas, że kiedy znaleźliśmy oficera SS, ten zazwyczaj
patrzył na nas bezradnym wzrokiem. Było to niesamowite. „Nie jestem
nazistą” – oświadczał pokornie. – „Nigdy nie byłem. Zmusili mnie do zro-
bienia tego tatuażu pod pachą”. Było oczywiste, że sam jeden, bez karabinu
ani potęgi państwa dającej mu oficjalne prawo mordowania Żydów, ów
esesman jest zaiste człowiekiem kruchym i słabym.
Podczas aresztowania dawne bestie nie wykazywały żadnego oporu.
Kiedy kazaliśmy im uklęknąć, pozostawali w tej pozycji godzinami. Był
to w Niemczech czas bezprawia; mogliśmy ich bez problemu torturować,
pobić albo zamordować i nic by się nam nie stało. Nie było policji, która
postawiłaby nam zarzuty. Nie było rządu ani rządów prawa. A jednak
z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie czułem potrzeby zabijania, tortu-
rowania ani nawet bicia tych ludzi. Pomimo tego, przez co przeszedłem,
pomimo pragnienia zemsty po doświadczeniach z getta i obozów, będąc
świadkiem kolosalnego okrucieństwa Niemców, jakoś nie mogłem zmusić
131