Page 123 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 123
opcje. Nikt nie wiedział, że jesteśmy Żydami, nie mieliśmy tatuaży i nikt nie
miał czasu, aby oglądać nasze ciała. Postanowiliśmy wmieszać się pomiędzy
nie-Żydów w obozie, gdyż wydawało się to bezpieczniejszym wyjściem niż
dołączenie do grupy Żydów. Doszliśmy do tego nieuchronnego wniosku na
podstawie naszych poprzednich doświadczeń jako żydowskich więźniów.
Kiedy nadszedł czas ewakuacji baraku i Niemcy nakazali Żydom wystąpić,
Leon i ja zostaliśmy na miejscach. Widzieliśmy, że Niemcy dzielą Żydów
na mniejsze grupy przed wymarszem z obozu. Później dowiedziałem się,
że grupy te zaprowadzono na stację kolejową i zapakowano do bydlęcych
wagonów.
Po odejściu Żydów Niemcy wrócili i podzielili „nie-Żydów” na cztery
kolumny. Mówiono, że wysyłają nas do Dachau. Dwunastu tysiącom ludzi
po raz kolejny rozkazano maszerować w nieznane. Byłem już wówczas
emocjonalnym wrakiem i nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, że ten
koszmar kiedyś się skończy. Nadzieja ciągle rozbijała się o rzeczywistość,
jak statek o skały. Padał zimny deszcz, a my tysiącami wlekliśmy się drogą
w przymusowym marszu. Leon i ja ciągle podjadaliśmy z worka z jedzeniem,
który wyciągnąłem po zapadnięciu zmierzchu.
Nawet nie pomyślałem o zbliżających się siłach aliantów.
O świcie spędzili nas z szosy do lasu. Pilnowali nas ci sami Niemcy, co
w obozie (niektórzy byli pieszo, niektórzy na motocyklach). Chcieli, żeby-
śmy „odpoczęli” w błocie. Padliśmy tam, gdzie staliśmy. O zmierzchu kazali
nam wstać, sformowali kolumny otoczone przez uzbrojonych strażników
i skierowali nas z powrotem na szosę. Trwało to przez trzy dni i trzy noce:
w dzień odpoczynek, w nocy marsz.
Zazwyczaj przed położeniem się na ziemi i zapadnięciem w niespokojny
sen Leon przywiązywał do mnie worek z jedzeniem i kładł się tuż obok.
Oczywiście nasze skromne zapasy zostały skradzione drugiego dnia, kiedy
obaj spaliśmy tak mocno, że komuś udało się odciąć woreczek z moich
pleców tak, że żaden z nas tego nie poczuł. Wyczerpanie nas zdradziło.
Teraz, pozbawieni jedzenia, słabliśmy z godziny na godzinę. Masze-
rowaliśmy autostradą, oświetloną jedynie światłem księżyca. Całkowitą
ciszę przerywały co jakiś czas wystrzały z karabinów, kończące życie tych,
którzy nie byli w stanie iść. Ich ciała zostawiano na poboczu, aby zgniły.
Minęły trzy noce; zamordowano tysiące.
Sytuacja pogarszała się wraz ze wzrostem liczby ciał znaczących
drogę. Czwartego dnia, zanim zdążyliśmy odpocząć, rozkazano nam,
123