Page 122 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 122
do nas dotarło, że niemal wszyscy Niemcy opuścili obóz, rzuciliśmy się
do rabowania.
Pozostawieni w obozie blokowi i kapo zostali wgnieceni w ziemię przez
więźniów, których przedtem kontrolowali, a którzy teraz sforsowali drzwi
do kuchni i magazynów, gdzie przechowywano żywność. Chwytaliśmy
wszystko, co tylko mogliśmy unieść. Przewyższaliśmy liczebnie naszych
bezradnych oprawców; byliśmy zdesperowani, głodni i niepowstrzymani.
Gdybyśmy nie byli w tak żałosnym stanie, nasz widok – żywych ludzkich
szkieletów na planecie Ziemi, niosących w ramionach obfitość pożywienia
i wpychających do ust, co się dało – mógłby być zabawny. Niemcy mieli
chleb, mąkę, ciasto, owoce, warzywa i rzeczy, których nie widzieliśmy od
lat. Jedzenia było dość, aby zaspokoić nasz głód tego dnia, a także następ-
nego i kolejnego. Czy ta kompletna anarchia była wolnością, którą sobie
wyobrażałem? Czy chodziło tylko o jedzenie i bycie samolubnym?
Po raz kolejny uratowała nas mądrość Mamy i jej słowa wyszeptane
do nas pierwszego dnia w Auschwitz. Podczas plądrowania Leon i ja dzia-
łaliśmy wspólnie. Chwytałem, co się tylko dało i przekazywałem bratu,
a dopiero potem biegłem po więcej. Jedzenie było dla nas cenniejsze niż
złoto, srebro, diamenty czy perły.
Kiedy zaspokoiliśmy głód, zaczęliśmy myśleć o Niemcach. Dlaczego
zniknęli i zostawili tylko garstkę strażników? Dokąd poszli? Dlaczego tak
się spieszyli? Jak im się udało zniknąć tak, że nikt z nas nie zauważył?
Pytania te pozostały bez odpowiedzi, lecz najczęściej przypuszczano, że
Niemcy się wycofują, a siły aliantów depczą im po piętach.
Przez chwilę byłem uradowany, ale nie ośmieliłem się mówić na głos
o życiu, które czekało mnie po wojnie. Leon i ja mieliśmy plany dotyczące
kwestii podstawowych. Najpierw będziemy jeść wszystko to, czego brako-
wało nam w czasie wojny, rozkoszować się przysmakami, których nie jedli-
śmy od lat. Próbowaliśmy też podbudować spadające morale muzułmanów,
błagając ich, aby nie porzucali nadziei w tych paru ostatnich godzinach;
mówiliśmy im, że muszą doczekać ukarania swoich oprawców. Prosiłem,
aby zostali przy życiu, żeby opowiedzieć dzieciom o tym, co przeszli. To
nie był czas na umieranie – był to czas, aby żyć, dać świadectwo i szukać
sprawiedliwości.
Cztery dni później mój optymizm zniknął, kiedy Niemcy wrócili do obozu
w pełni sił i z nowymi rozkazami. Zarządzili apel, a ja wpadłem w panikę.
Wszędzie panował chaos; szybko przedyskutowaliśmy z Leonem wszystkie
122