Page 119 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 119
atakując każdego, kto wszedł im w drogę i nie był w stanie uciec dosta-
tecznie szybko.
Warunki w moim baraku we Flossenbürgu były podobne do Auschwitz,
lecz tutaj musieliśmy radzić sobie także z różnymi okropnymi wydarzeniami
podczas dzikich pijatyk i orgii, urządzanych regularnie przez mieszkających
z nami blokowych i kapo w ich pokojach. Najpierw zdobywali skądś alkohol
i bardzo szybko się upijali. Trunek fabrykowany nielegalnie, głównie przez
więźniów nieżydowskiego pochodzenia, był towarem bardzo poszukiwanym
przez blokowych i kapo, ale zawsze było go za mało. Produkujący go więź-
niowie z reguły nie byli zbyt bacznie obserwowani przez zwierzchników;
byli lepiej traktowani i dostawali dodatkowe porcje jedzenia w nagrodę za
ich niezwykle ważne usługi.
W służbie przyjemności elity obozowych funkcjonariuszy pozostawały
również więźniarki, wykorzystywane jako prostytutki. Niektóre z nich były
Żydówkami. Do dyspozycji tych łajdaków pozostawały najlepsze potrawy
i przysmaki z okolicy, aby mogli sprawić radość paniom. Dla dodatkowej
rozrywki Niemcy i kapo przyprowadzali więźniów-muzyków i kazali im grać.
Widok nieokrzesanych kapo, mówiących nieszczęsnym zawodowym
muzykom, co mają robić i jak grać, był nie do wiary. Muzycy ci w poprzed-
nim życiu byli wykształconymi artystami, potrafiącymi bezbłędnie grać na
różnych instrumentach. We Flossenbürgu istnieli tylko po to, aby zaspo-
kajać kaprysy swoich oprawców, którzy zapewniali im skrzypce, trąbki,
saksofony i inne przenośne instrumenty.
W zamian muzycy otrzymywali dodatkowe racje, lecz jeśli któremuś
z wysoko postawionych durni nie podobało się, jak grają jakąś piosenkę,
mogli otrzymać solidne baty. Przez cały ten czas patrzyliśmy i słuchaliśmy,
jak niegdysiejsi muzyczni luminarze Łodzi przyklejali na twarze uśmiechy
i grali tak, jak im kazano, ze świadomością, iż jest to dosłownie gra o życie.
Niektórych muzyków podziwiałem jeszcze w Łodzi, byli o wiele starsi
ode mnie. W moim baraku zmuszeni byli grać Henryk Bajgelman, Henryk
68
Eisenman i Icchak Lewin , śmietanka łódzkich orkiestr. Widząc ich tam,
z przerażeniem w oczach i sztucznym „uśmiechem” na twarzach, czułem,
jak zapadam się w mrok.
68 Wszyscy ci muzycy przeżyli wojnę i w 1945 roku w Bawarii założyli zespół The Happy
Boys, który występował w obozach dla dipisów i w amerykańskich bazach wojskowych
do 1949 roku.
119