Page 41 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Getto walczy" Marek Edelman
P. 41

się z ogólnej zagłady, że uchronię od niej najbliższych. Czarna zmo-
              ra siada na piersiach, dławi gardło, wybałusza oczy, otwiera usta do
              bezdźwięcznego krzyku. Jakiś starzec czepia się gorączkowo, błagal-
              nie, obcych, co są obok. Jakaś matka przytula do siebie trójkę dzieci
              w bezsilnej męce. Chciałoby się krzyczeć, ale nie ma do kogo, chcia-
              łoby się przekonywać i prosić, ale nie ma kogo, jest się samym, zu-
              pełnie samym w tym tysiącznym tłumie, a dziesięć, nie – sto, tysiąc
              karabinów ma się wymierzonych w pierś, a postacie Ukraińców rosną
              w oczach do rozmiarów wielkoludów i już nic się nie wie, o niczym się
              nie myśli, siada się tępo w kącie. W samo błoto i gnój mokrej pod-
              łogi. I coraz duszniej, coraz ciaśniej jest dookoła wcale nie od tych
              ciał stłoczonych, nie od smrodu i zaduchu sal, ale od nagłego po-
              czucia, że wszystko stracone, że nic już zrobić nie można, że trzeba
              zginąć.
                Możliwości wyjścia z Umschlagu istnieją, ale są kroplą w morzu wo-
              bec tysiącznego tłumu oczekującego ratunku. Niemcy sami stworzy-
              li te możliwości, przenosząc do jednego z budynków szpitalik dzie-
              cięcy z „małego getta” i tworząc w swej złośliwości wobec skaza-
              nych na śmierć małe ambulatorium dla nagłych wypadków. Co dzień
              rano i wieczorem zmieniają się drużyny pracowników w białych fartu-
              chach, z dowodami pracy w ręku. Wystarczy więc ubrać kogoś w bia-
              ły fartuch, a łatwo już wyprowadzić go z ekipą pielęgniarek i lekarzy.
              Pielęgniarki biorą dzieci na ręce, podając je za swoje. Gorzej jest ze
              starcami. Tych można tylko odesłać na cmentarz lub do szpitala dla
              dorosłych, na co znów, nie wiadomo dlaczego, pozwalają Niemcy.
              W karetkach pogotowia lub trumnach przemyca się więc żywych, zdro-
              wych ludzi poza obręb Umschlagu. Niemcy zaczęli jednak sprawdzać
              karetki i stan zdrowia „chorych”. Wobec tego, żeby dowód był nama-
              calny, w małym pokoiku za ambulatorium, bez znieczulenia, na żywo,
              łamie się nogi owym wybranym starcom i staruszkom, którzy dzięki
              tej lub innej prośbie czy protekcji przeznaczeni zostają na chwilowe
              odroczenie śmierci.
                Poza tymi sposobami „pomaga” też ludziom na własną rękę polic-
              ja żydowska, biorąc „od głowy” za wyprowadzenie bajońskie sumy
              w pieniądzach, złocie, kosztownościach. Ci, których uratowano, a było
              ich przecież stosunkowo tak mało, wracają tu najczęściej po raz drugi
              i trzeci, by wreszcie zginąć w nieubłaganej głębi wagonów.


                                      – 39 –
   36   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46