Page 73 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 73

Łoskot żelaza zagłusza jednak moje słowa. Gdybyśmy zostali razem, mógł-
             bym mu opowiedzieć tyle rzeczy. Siedzę na jednej z waliz. Przede mną las,
             szare domy. Na placu pełnym pojazdów i koni stoją woźnice. Obok jednego
             z nich przystanęła Byczkowa. Woźnica ma wysokie buty, futrzaną czapkę, która
             spada mu na oczy. Byczkowa wymachuje rękami, jakby odpędzała muchy.
             Woźnica obojętnie drapie się w głowę. W końcu, po wielkim targu, wnosimy
             paczki na wóz, który prawie pęka. Mama i Byczkowa siadają na paczkach, ja
             obok woźnicy. Koń, który nas ciągnie, jest tłusty, jak gdyby był spuchnięty.
                – Wio, diabli synu, rusz się, tylko byś chciał żreć! – Woźnica z pasją okłada
             batem zwierzę.
                – Czemu go bijesz, przecież to go boli! – odzywam się. Woźnica nie od-
             powiada. Zalatuje od niego wódką.
                Rezygnuję z rozmowy z nim i przyglądam się drodze. Przed nami pole
             pełne żółtych ostów. Na horyzoncie las wyglądający z daleka jak plama. Nad
             nami pochylone wierzchołki drzew łączą się i zakrywają niebo. Otacza nas
             cisza. Obie strony drogi pokryte są dywanem suchych liści. Między drzewami
             ukrywa się jakaś tajemnica bożków, wieczysta legenda lasu. Wszyscy milczą.
             Ciężki oddech konia, szelest suchych liści i świergot ptaków wywołują w sercu
             drżenie, strach.
                – Hi, hi, hi – śmieje się leśne diablę.
                – Hu, hi, hu – odpowiada mu zachrypnięty ptak.
                Od czasu do czasu jakaś jasność rozświetla ciemności. Błyski zielonych
             oczu zwierząt to się zjawiały, to znikały jak widma. Ze strachu przytulamy
             się do siebie, by nie być samemu w tym strasznym świecie.
                Nagle mama zaczęła cichutko opowiadać, tak, jakby mówiła do siebie:
                „Przed wielu, wielu laty żył sobie książę, znany ze swojej nienawiści do
             Żydów. Stał na czele bandy, która chowała się w lasach, a nocami napadała
             na ludzi, by ich obrabować ze złota i z pieniędzy. Zdarzało się często, że za-
             bijali ludzi, którzy się przed nimi bronili. Dużo, dużo żydowskiej krwi miał
             książę na swoim sumieniu i dużo, dużo ludzkich kości bieliło się na leśnych
             rozstajach i budziło strach tych, którzy tamtędy przejeżdżali. Pomiędzy drze-
             wami krzyczały i płakały dusze ofiar, które nie zostały pochowane zgodnie
             z rytuałem żydowskim.
                Pewnego razu zdarzyło się, że ubożuchny uczeń jesziwy reb Mendla, cześć
             jego pamięci, zabłądził i zamiast trafić do domu nauki, trafił do lasu. Opo-
             wiadają, że reb Mendel udzielał Bogu dobrych rad, bo miał światły umysł
             i gorące żydowskie serce.                                             73
   68   69   70   71   72   73   74   75   76   77   78