Page 57 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 57
Stałem się nagle straszliwie samotny. Zupełnie, jakbym był jedyny
na świecie.
– Ty jesteś jeszcze dzieckiem. Jak podrośniesz, zrozumiesz. Koń to tylko koń.
Koń Chaima Josla nagle zatrzymał się, odwrócił łeb w naszą stronę.
W oczach jego spostrzegłem wyraz pogodzenia się z losem.
– Wio, wio, czemu stoisz jak golem? On patrzy na nas tak, jakby rozumiał
cokolwiek, wio! – I zaraz smagnął głowę konia batem.
Nie, nie, nie, obiecywałem sobie. Ja nie będę taki, jak wszyscy dorośli,
chciałem krzyczeć z całych sił: „Wszyscy jesteście kłamcami, kłamcami!”.
Coraz więcej domów było wokół nas, coraz bardziej były szare, brudniejsze.
Las kominów wypuszczał gęsty, ciemny dym, który zakrywał niebo.
– No, jesteśmy w mieście – powiedział Chaim Josel.
Milczałem.
– Za parę minut będziemy na rynku.
– Zatrzymaj się, pójdę pieszo!
Zszedłem z wozu. Na pożegnanie pogłaskałem delikatnie konia. Boże, jak
ja go rozumiałem! Miałem takie uczucie, jakby i jemu trudno było rozstać się
ze mną. Strasznie chciałem stuknąć się z nim czołem w czoło, jak to kiedyś
robiłem ze Szmelke na znak przymierza przyjaźni.
– No, usuń się z drogi, ja się śpieszę – rozzłościł się Chaim Josel.
Nagle usłyszałem, że ktoś mnie woła:
– Awrum Lajb, Awrum Lajb!
Odwróciłem się. Obok mnie stał Hejnech. Mieszkał na ulicy Zgierskiej.
Rodzice jego byli niemi, krążyli z domu do domu i sprzedawali szabasowe
świece. Nikt nie wiedział, dlaczego razem odebrali sobie życie.
Hejnech był wyjątkowo ładnym dzieckiem. Strasznie zazdrościłem mu
jego urody. Może to był powód, dla którego zaadoptowała go bogata rodzina.
Od tej chwili on się bardzo zmienił. Przede wszystkim z Hejnecha stał się
Heńkiem. Teraz nosił nowe ubranie, białą koszulę z krawatem. A co najważ-
niejsze, czarne, nowe, świecące buty. Pachniał zapachem sytości i bogactw.
Strasznie się wstydziłem moich bosych nóg owiniętych w szmaty, podartych
spodni i koszuli pełnej dziur. Staliśmy zmieszani naprzeciw siebie, jak dwoje
obcych ludzi.
Zazdrościłem mu aż do łez. Z powodu butów, sytości, delikatnego zapachu,
no i urody. Byłem wobec niego mały, brzydki, ubrany w szmaty i bosy. Co
parę chwil Hejnech rozglądał się dookoła, prawdopodobnie ze wstydu, że go
ktoś zobaczy w moim towarzystwie. 57