Page 53 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 53

że to nie był sen. Wielokrotnie kiedy byłem głodny i było mi zimno, myślałem
             o diable, ale on nigdy się już nie zjawił.
                Dużo czasu siedziałem jeszcze przy wypalonym ognisku. Nagle silny wiatr
             zaczął rozwiewać resztki popiołu. Najpierw zakradł się po ciemku, pełzając
             tylko po to, by zawirować jak bąk i za jednym zamachem wywrócić cały popiół.
             Bałem się, że wiatr się uniesie, zaprosi mnie do swego tańca, bym zawirował
             z nim, z suchymi liśćmi i papierami. Popiół unosił się z liścia na liść, aż znikł
             w lesie. Poczułem ból rozstania. Takie uczucie ogarnia chyba człowieka, gdy
             ktoś bliski umiera.
                Nikt mi oczywiście nie uwierzy, że widziałem diabła. Nawet Godlowi
             nie będę mógł o tym opowiedzieć, ani nikomu z dorosłych, bo ci w nic nie
             wierzą. Gdyby Szmelke żył, on jedyny by mi uwierzył.
                Zacząłem iść w kierunku szosy. Z początku rozglądałem się, czy policja
             mnie szuka. Oni nie wybaczą mi faktu, że ukradłem konia. Modliłem się
             w duchu do diabła. Pomógł mi, w całej okolicy nie widać było policjanta.
                Po drodze, między drzewami, chowały się małe domki ze słomianymi
             dachami. Przypominały mi słomkowe kapelusze. Spod kapeluszy ciekawie
             spoglądały kwadratowe oczy okien. Jakże zazdrościłem ludziom, którzy tam
             mieszkali! I oto z jednego z domów wyszła rodzina: mężczyzna, kobieta,
             dwoje dzieci. Chłopiec był jasny, blondyn, bosy, nosił podarte spodenki.
             Dziewczynka, także blondynka, z czerwoną wstążką we włosach, wyglądała
             jak motyl na wietrze.
                Im to jest dobrze, myślałem sobie, mają dom, rodziców. Szkoda, że nie
             słyszałem ich głosów, byli daleko. Jednakże po kilku wrzaskach ojca, który
             trzymał w ręku widły, widziałem, jak mocno spoliczkował syna. Uderzenia
             były widocznie bardzo bolesne, bo chłopiec znikł nagle w wąwozie. I wtedy
             usłyszałem, jak diabeł mówił do mnie spokojnie. „Nu, Awrumie Lajb, widzisz,
             jak to dobrze, że nie masz ojca!”.
                Znów jestem w Łodzi. Cztery dni trwała droga. Większość szedłem pieszo.
             Nocami chowałem się w lasach. Miałem szczęście, że zabrałem ze sobą kołdrę,
             którą dostałem od diabła. Z kołdry zalatywał zapach ogniska, popiołu. Owi-
             nięty w nią, leżałem na ziemi, spoglądałem w niebo. Myślę, że Godel miał rację,
             gdy mówił, co się tam na górze dzieje. Chmury zmieniały kształty. Nie wszyscy
             wiedzą, że w niebie są domy, drzewa, zwierzęta, ludzie. Nawet konie podobne
             do Szmelke. Widziałem podobiznę Godla, matki, nawet złego Menaszke.
                Bardzo mnie dziwiło, jak chmury zmieniają kształty. Oto płynie olbrzymi
             obłok jak wielki, wzorzysty w kwiaty dywan. Płynie sobie powoli, powoli,     53
   48   49   50   51   52   53   54   55   56   57   58