Page 30 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 30
– Daj spokój, Bóg niewiele już może.
Zrobiło mi się bardzo smutno, że nie można polegać na Bogu. A w związku
z wędrówką dusz zastanawiałem się, kim był Szmelke w poprzednim wcieleniu.
Sądząc ze smrodu, jaki się z niego ulatniał, pracował zapewne w mykwie na
10
ulicy Zgierskiej, koło straży pożarnej.
W ciągu trzech dni i trzech nocy ukrywaliśmy się w lesie. Jedzenia mie-
liśmy w bród – fakt, który w zdumiewający sposób wpłynął na Szmelke.
Niektóre rany z grzbietu znikły, jego skóra poczęła lśnić, humor się poprawił.
Dla Szmelke był to idealny stan: trawy pod dostatkiem, pełno dzikich jabłek,
mnóstwo gruszek. On byłby skłonny pozostać tam na wieki wieków. Dla
mnie jednak stan ten był nieco odmienny. Chleb, który zabraliśmy ze stajni,
skończył się, dzikie gruszki i jabłka spowodowały bóle brzucha i rozwolnienie.
Nie miałem innej rady. Musieliśmy wyruszyć. Gdy wytłumaczyłem Szmelke,
jaka jest sytuacja, wyraził zgodę na dalszą wędrówkę, kiwając głową. Problem
był, dokąd iść.
Czasami napadały mnie chwile rezygnacji, myślałem, by pozostawić
Szmelke jego losowi, a samemu wrócić do stajni. W końcu nie ze mnie chcą
zrobić buty. Wyczuł moje wątpliwości, spuścił łeb, jak gdyby się poddał. Ro-
zumiałem, co mi chce powiedzieć: „Jestem w twoich rękach, rób, co chcesz,
lepiej, żeby ze mnie zrobili buty, niż miałbym obarczać ciebie”. Natychmiast
przypomniałem sobie przysięgę: „Jesteśmy razem na dobre i złe”. Wstydziłem
się siebie. Pogłaskałem Szmelke.
Poczekaliśmy do zmroku. Wyszedłem zbadać teren. Wszędzie był spokój.
Czarne chmury zawisły na wierzchołkach drzew. Ruszyliśmy. Las stawał się
coraz gęstszy i gęstszy. Kształty drzew stawały się coraz bardziej zastraszające.
Głosy ptaków zwiastowały zło. A na dodatek zaczął padać deszcz. Z deszczem
przyszły błyskawice. Od czasu do czasu rozświetlały niebo. Tysiące karet pę-
dziło po niebie. Wiatr wył i jęczał żałośnie w gałęziach. Jęki te przypominały
płacz przestraszonych i pozostawionych w ciemności niemowląt albo modlitwy
Żydów w Jom Kipur. W pobliżu nas padł grzmot. Echo odbiło się w niebie,
jak gdyby tysiąc żołnierzy z werblami uciekało w popłochu. Szmelke uciekł
ze strachu i zniknął w ciemnościach. Dwukrotnie wpadłem do głębokiej
kałuży. Cały byłem oblepiony błotem.
– Szmelke, Szmelke! – krzyczałem z całych sił. – Wracaj!
30 10 Mykwa (hebr. mikwe – basen z bieżącą wodą) – łaźnia rytualna.