Page 27 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 27
Uspokajałem go z lekką złością:
– To jakie mamy inne wyjście?
Szmelke dał się przekonać, bo pokiwał łbem z góry na dół.
– Szmelke, ty musisz zrozumieć, że jesteś tylko koniem, wiele rzeczy nie
pojmujesz i musisz polegać na mnie.
Znów pokiwał łbem na znak zgody.
– Po pierwsze, zadbamy o żarcie.
Wziąłem dwa worki i napełniłem je suchym chlebem. Związałem je sznu-
rami i przymocowałem do grzbietu Szmelke. On oczywiście pomagał mi,
przyklęknął, oparł się na brzuchu. Gdyby nie to, nie potrafiłbym umocować
worków. Wziąłem też trzy derki. Wprawdzie podarte, ale tylko takie były.
Zanim wyszliśmy ze stajni, znów stanęliśmy naprzeciw siebie, stuknęliśmy się
głowami i przyrzekliśmy sobie: „Będziemy zawsze razem, na dobre i na złe”.
Szmelke był bardzo wzruszony. Powiedziałem do niego:
– Teraz nie wolno ci wydobyć z siebie głosu aż do chwili, gdy opuścimy
podwórze.
Mieliśmy szczęście, zaczął padać deszcz. Mgła okryła podwórze. Wyszedłem
sprawdzić, czy nie ma nikogo w pobliżu. Domy także spowite były obłokami
mgły. Największym niebezpieczeństwem było przejście obok bóżnicy. Zbliży-
łem się. W oknie paliło się parę świec. Zajrzałem do wnętrza. Woźny Symcha
spał na ławce, a obok niego siedział skarbnik Gecel, pogrążony w nauce Tory.
Postać jego kiwała się to naprzód, to do tyłu, w jednostajnym rytmie. Ponad
Geclem stała Arka Przymierza, a na niej wyrzeźbione były dwa lwy. Jednemu
z nich brakło dwu przednich nóg, drugiemu pół głowy. Pierwsza połowa
głowy była opuszczona, jak gdyby szukała tej zaginionej.
– Boże – modliłem się – przecież i ty jesteś stary. Wyobraź sobie, żeby także
z ciebie chcieli zrobić buty. Ocal Szmelke! Ja cię strasznie o to proszę! Ja jego
znam. To jest dobry koń. On żadnemu człowiekowi nie zrobił nic złego. Prócz
kopniaka, jakim zdzielił Menaszke, ale ty powinieneś to zrozumieć. Gdyby
Menaszke znęcał się nad tobą, postąpiłbyś tak samo. On nikogo nigdy nie
ugryzł, jak to robią inne konie. Boże, jeśli go uratujesz, obiecuję ci…
Nie wiedziałem, co obiecać, a także bałem się byle jak obiecywać. Przy-
rzekłem jednak Bogu, że podzielę się czekoladą z pierwszym napotkanym
dzieckiem. Potem trochę żałowałem tej obietnicy. Nagle mi się zrobiło żal tej
połowy czekolady, którą straciłem z powodu swojego przyrzeczenia.
Wróciłem do stajni. Wyszliśmy cichuteńko. Mgła zagęściła się. Na ulicy
Zgierskiej napadł na nas olbrzymi pies. Czarny jak szatan. Szmelke zdzielił go 27