Page 28 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 28
mocnym kopniakiem, pies przewrócił się na bok i uciekł, szczekając. Bardzo
byłem dumny ze Szmelke. Całą noc szliśmy ulicami miasta. Derki i chleb
zmokły na grzbiecie Szmelke. Dwukrotnie minął nas policjant. Skamieniałem
ze strachu, policjanci nie zwracali jednak na nas uwagi. Szmelke ze zmęcze-
nia przystawał kilka razy. Musiałem go podnieść na duchu i wytłumaczyć,
że teraz nie wolno nam się zatrzymywać.
– Szmelke, oni zrobią z ciebie buty, czy ty tego nie rozumiesz?
Wyszliśmy z miasta. Domy znikły w ogóle z pola widzenia. Za każdym
razem kiedyśmy widzieli albo nam się zdawało, że widzimy jakąś postać, za-
trzymywaliśmy się i chowaliśmy między drzewami. Postaci, które mijaliśmy,
nie miały nóg, tylko ich głowy widoczne były we mgle. Były też sylwetki,
które unosiły się w powietrzu, gdyż nogi ich jak gdyby nie dotykały zie-
mi. Szmelke stąpał z trudem. Z jego brzucha wydobywały się jęki chorego
człowieka: „oj, oj, oj”.
Zatrzymaliśmy się w pierwszym lesie. Zdjąłem z grzbietu Szmelke
derki i worki. Teraz poczułem, jaki jestem zmęczony. Położył się na brzu-
chu, a ja obok niego. Zasnąłem i obudziłem się nad ranem. Szmelke jadł
chleb z worka. Obok nas była duża kałuża wody. Umyłem twarz, a po-
tem także umyłem Szmelke. Z nadmiaru zadowolenia zaczął wydoby-
wać z siebie dźwięki podobne do tych, jakie wydaje stary Żyd, kiedy pije
gorącą herbatę: „hi, ja, ja…”.
Mgła się rozproszyła, ukazały się promienie słoneczne. Powiesiłem derki,
by wyschły. Wyjąłem z worka chleb, który zamienił się w ciasto. Nad nami
był dach z gałęzi, dokoła rosły krzaki malin, dzikie gruszki, jabłka. Narwałem
ich mnóstwo. Czuliśmy się wolni, czuliśmy się syci. Chciało mi się biec, szaleć,
śmiać z radości. Szmelke odsłonił duże, żółte zęby, skierował ku słońcu i za-
czął się śmiać: „hi, hi, hi, hi”. Z daleka głosem Cypki, zwariowanej staruszki
z ulicy Flisackiej, odpowiedział mu ptak. Odpowiedziałem mu tym samym
głosem. Wtedy odezwało się całe stado. Przysięgam, że wyraźnie słyszałem, jak
wołają: „Awrum Lajb, Awrum Lajb”. Pozostaliśmy w lesie przez cały dzień.
W nocy zakradły się do nas straszne głosy. Z daleka dochodziły szczekania
psów: „hauu, hauu, hauu”. Psy najpewniej były uwiązane. Tylko uwiązane
zwierzę może wydobyć z siebie tak bolesny głos. Kiedy zmarła Malkele, pies
Burek szczekał podobnie. Z takim samym bólem. Ja jedyny wiedziałem, kiedy
Malkele umrze.
– Awrumie Lajb – powiedziała mi dzień przed śmiercią – dotknij mojej
28 ręki, ciepło z niej ucieka.