Page 238 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 238

Po śmierci jednego dziecka. Nie znam jego imienia, bo mieszkało daleko od
           nas. Łzy ciekły z oczu Awruma, kiedy próbował pocieszyć matkę.
             – Tylko dotąd sięga siła człowieka, mimo to nie wolno się z tym pogodzić.
             Razem szliśmy za czarnym wozem. A z nami gęsty tłum sąsiadów i wielu
           napotkanych po drodze Żydów. Na cmentarz nie wolno mu było wejść, bo
           był kohenem . Wszyscy płakali, ale miałem wrażenie, że jego ból jest głębszy.
                      43
             – Nadejdzie dzień, kiedy ludzie będą umieli walczyć z chorobami, stwier-
           dzić ich przyczyny… Kiedy uczyłem się medycyny…
             – Awrumie, tyś był także lekarzem?
             – Tak, Awrumie Lajb, to była medycyna ciała, teraz muszę się uczyć
           leczenia duszy.
             Awrum był zupełnie niepodobny do nikogo, kogo znałem dotychczas.
           Były w nim i siła, i jakaś delikatność. Któregoś dnia powiedziałem, że chcę mu
           towarzyszyć i odwiedzić jakiegoś chorego, mimo że istniało niebezpieczeństwo
           zakażenia. Przy Awrumie czułem się jednak prawie absolutnie bezpieczny
           i byłem pewien, że nic mi się nie przydarzy.
             Wizyta była u Meirke, syna jubilera Reuwena. Ich mieszkanie znajdowało
           się bardzo blisko naszego podwórza, należało tylko przejść na drugą stronę
           ulicy. Wchodziło się przez sklep zapełniony zegarami i świecznikami chanu-
           kowymi. Po raz pierwszy w życiu widziałem takie świeczniki z bliska. Stałem
           dosłownie oczarowany. Najbardziej spodobał mi się świecznik z palmami,
           a pod nim lwy. Do ich grzbietów przymocowano małe, kolorowe świeczki.
           Byłem gotów zostać tam cały dzień i przyglądać się tym świecznikom. Może
           będę jubilerem, jak podrosnę – pomyślałem sobie. Wydawało mi się to cudow-
           ne, móc pracować w złocie i srebrze. Ja bym na pewno zamiast lwów zrobił
           głowy znanych mi ludzi, którzy płaczą, widząc podobne do łez krople wosku
           spływające ze świeczek. Potem musieliśmy przejść przez ganek ze schodami
           bez poręczy, cały zastawiony skrzyniami. Dotarliśmy aż do otwartych drzwi.
           Wydobywał się z nich gęsty dym.
             – Piec znowu kopci – powiedziała mama Meirke.
             Obok łóżka stało krzesło, a na nim buteleczki rozmaitego koloru i kształtu.
           Chana Lea, mama Meirke, kazała mi usiąść.





           43   Kohen (hebr. kapłan) – mężczyzna z rodu kapłanów, wywodzącego się od Aarona, brata Mojżesza.
             Oprócz pełnienia zaszczytnych obowiązków koheni podlegają rozmaitym obostrzeniom rytu-
    238      alnym, m.in. nie wolno im przebywać w pobliżu zwłok ani wchodzić na cmentarz.
   233   234   235   236   237   238   239   240   241   242   243