Page 239 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 239

– Jak on się miewa? – spytał Awrum.
                – Ma gorączkę – powiedziała cicho kobieta, a potem spojrzała na mnie. –
             Może Awrum Lajb nie powinien zbliżać się do mojego syna.
                – On bardzo prosił, bym go zabrał.
                Chana Lea skinęła głową na znak zgody.
                Bardzo rozczarowało mnie ich mieszkanie. Byłem pewien, że mieszkanie
             jubilera jest całe zrobione ze srebra i klejnotów, ozdobione drogimi kamienia-
             mi, a szyby w oknach są kolorowe. Zamiast tego zastałem malutkie pomiesz-
             czenie, zastawione ciemnymi meblami, bez żadnych wnęk, bez palm, nawet
             bez lwów. Ściany oblepione były tapetami nieokreślonego koloru, jak suknia
             Chany Lei. Twarz miała ona brązową jak meble. Na podwórzu nazywali
             ją Chaną Cyganką. Jedyną rzeczą, która zaprzątnęła moją uwagę, był olbrzymi
             zegar, a w nim kowal w czerwonym fartuchu i niebieskiej bluzie. Kowal miał
             w ręku młotek, który co minutę uderzał w kowadło.
                Awrum zbliżył się do Meirke. Na parę chwil położył ręce na jego głowie
             i intensywnie mu się przyglądał. Choroba wyrysowała niebieską obwódkę
             wokół zamkniętych oczu na bladej twarzy Meirke. Obserwowałem uważnie
             ręce Awruma – palce krążyły po policzkach, po czole, aż się zatrzymały.
             Zbliżyła się Chana Lea. Twarz jej zdradzała strach i nadzieję. Meirke ciężko
             oddychał. Widać było, jak pod kołdrą pierś jego szybko podnosi się i opada.
             Żyły na czole nabrzmiewały, to znów kurczyły się, jakby i tam skrył się mały
             kowal, który równomiernie uderza w kowadło. Ja i Chana czuliśmy zmaganie
             się Awruma z małym kowalem w żyłach. Zamknął oczy i szeptał coś do siebie.
             Nie wiem, jak długo ta walka trwała, być może rok, dzień albo chwilę, czas
             przestał istnieć. Pomaleńku, pomaleńku twarz Meirke się uspokoiła. Oddech
             się uregulował, a policzki lekko zaróżowiły. Miałem wrażenie, że Meirke się
             uśmiecha. Ja, ojciec Meirke, Reuwen, i mama, Chana Lea, przyglądaliśmy się
             Awrumowi z odrobiną strachu i z uwielbieniem. Mówił spokojnie:
                – Nu, Meirke, prawda, że się lepiej czujesz?
                Meirke otworzył oczy i uśmiechnął się.
                – Nu, łobuzie, trzeba iść do chederu. Czemu się wylegujesz w łóżku jak
             jakiś magnat?
                Awrum głaskał Meirke po twarzy, po głowie, po rękach. Czuliśmy, że
             przezwyciężył chorobę. Wtedy matka, Chana Lea, wybuchnęła straszliwym
             płaczem. Całe ciało jej drżało. Reuwen, ojciec, stał jak skamieniały. Tylko
             jego oczy dziękowały Awrumowi. I dopiero wtedy Awrum nieoczekiwanie
             usiadł na łóżku. Twarz jego pokryła się potem i zbladła. Nagle mały kowal   239
   234   235   236   237   238   239   240   241   242   243   244