Page 241 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 241

Może nie zwróciłbym na to uwagi, ale zajadać takie rzeczy w pobliżu domu
             Awruma, to wygląda na zdradę.
                – Daj spokój, Awrumie Lajb. Ty naprawdę sądzisz, że Boga interesuje,
             co jadasz? A że jesteś głodny, to mu nie przeszkadza, to jest w porządku?
                Było w tym dużo prawdy. Przecież wszystko pochodzi od Boga, także mój
             głód – buntowałem się. Spójrz na Awruma, jak on skromnie żyje. Nigdy w życiu
             się nie skarżył, a jestem pewien, że nieraz był godny. Bieda w tym, że trudno
             jest oszukać brzuch. „Nie widzisz, że kiszki skręcają mi się z głodu? – mówił
             mi brzuch. – Przecież nie głowa jada, a brzuch. To co ci to szkodzi?”. Brzuch
             miał rację. Już dwa dni nic nie jadłem prócz dwóch bułeczek, które ukradłem
             w piekarni Feldmana, kiedy szukałem tam pracy. Do jadłodajni Szmila Griba
             nie poszedłem, bo Szmil wyjechał z Maksem. Miejsce jego zajął jakiś krewniak,
             człowiek o żółtej twarzy, żółtych włosach, bardzo małych ustach i oczach
             w odcieniu żółtawym. Raz jeden byłem u niego w sprawie pracy.
                – Przyjdź, kiedy Szmil wróci – syknął przez zaciśnięte wargi.
                Z powodu jego nieprzyjemnego zachowania prawie wszyscy stali klienci
             przestali przychodzić do jadłodajni. Niemal zawsze było tam pusto. Zosia
             z tej samej przyczyny odeszła z pracy. Teraz mieszka w dzielnicy bogatych. Już
             zaszła w ciążę. Na mnie spoglądała, jakbym był przezroczysty. Pewien jestem,
             że mnie poznała, ale pociągnęła tylko nosem i wrogo mi się przyjrzała. Twarz
             jej naprawdę bardzo się upodobniła do twarzy jej męża, Juliana.
                – Co ty stwarzasz problemy, Awrumie Lajb? – powiedział Godel z miną
             zwycięzcy. – Co jest, zdradzasz restaurację Pana Boga? Co jest, idziesz do
             konkurencji? A tak poza tym, masz serdeczne pozdrowienia od mojej mamy.
             Ona bardzo pragnie, byś ją odwiedził. Przyjdź, koniecznie przyjdź!
                Godel ma rację. Zjadłem przygotowane przez niego kanapki powoli, po-
             woli, chciałem rozzłościć Pana Boga, żeby napatrzył się, jak jem. Dobrze mu
             tak, on mnie karze głodem, ja mu się rewanżuję. Godel usiadł na kamieniu
             pod drzewem, koło mnie. Cienie poruszających się na wietrze gałęzi zmie-
             niały stale wyraz jego twarzy. Czasami przylepiały mu rogi, przedłużały nos,
             obdarzały go olbrzymimi zębami. Rozszerzały mu usta uśmiechem od ucha
             do ucha. Czasami wydawało się, że go ktoś wali po głowie w zawrotnym
             tempie. Pod cieniami gałęzi płynęły gładkie słowa wprost do mojej głowy.
             To bardzo dziwne: przedtem, kiedy głowa chciała myśleć, brzuch skręcał
             się z głodu i przeszkadzał. Teraz, kiedy brzuch jest pełen, wszystko we mnie
             się zdrzemnęło. Ta drzemka płynęła z liścia na liść i całego mnie ogarnęła.
             Głowa moja rozleniwiła się bez możliwości samoobrony.                 241
   236   237   238   239   240   241   242   243   244   245   246