Page 212 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 212

kto znalazł torty i do kogo one należą. Do sprzeczki dołączyły się też inne
           dzieci. Wtedy wtrącił się Nusen Złodziej, zaprowadził ład i porządek i podzielił
           torty na równe porcje.
             – Przypatrz się dobrze, Wolff, tym dzieciom, które wyrzuciłeś na ulicę.
           A ty toniesz w dobrobycie i sytości aż do wyrzygania!
             Głos Maksa wzmógł się aż do krzyku. Podbródek mu drżał. Ręce zaci-
           snęły się w pięści. Nigdy jeszcze w oczach żadnego człowieka nie widziałem
           tyle nienawiści. Nagle Maks umilkł. Z ust wydobywały się niezrozumiałe
           dźwięki. Właściwie były one zbyteczne. Nie spostrzegłem, kiedy się to stało:
           głowa Wolffa zniknęła w wazie z zupą. Maks ciągnął go za uszy i wpychał
           do wazy. Dochodziło z niej: „bul, bul, bul…” i baloniki powietrza ukazały
           się nad uszami Wolffa. Maks wyciągnął jego głowę z wazy. Na całej twarzy
           poprzylepiane były krążki marchwi, także na nosie i brodzie. Kawałki pie-
           truszki zakryły lewe oko i wyglądało to tak, jakby było zielone. Zwłaszcza
           że z pietruszki spływały krople zupy. To mnie bardzo rozśmieszyło. Jeszcze
           nigdy w życiu nie widziałem człowieka płaczącego rosołem.
             – Maks, zrób to jeszcze raz – prosiłem wraz z grupą innych dzieci.
             – Wolff, co ja mogę zrobić, dzieci sobie życzą! – usprawiedliwiał się Maks.
           – Nieszczęśliwe dzieci, nie posiadają zabawek i nie mają się czym bawić. A to
           je bawi, więc jak można im odmówić? – I znów głowa Wolffa puszczała balo-
           niki powietrza i „bul, bul, bul” wesoło dźwięczało. Ale najkomiczniejsza była
           broda Wolffa obwieszona masą długiego makaronu. Część klusek wychodziła
           także uszami.
             – A teraz słuchaj, pijawko z gojowskim sercem mimo twoich pejsów.
           Z radością bym ci je obciął razem ze skórą. Ty nie jesteś godzien w nie się
           stroić. Jeżeli jeszcze raz odważysz się wyrzucić Żydów z mieszkania, uduszę
           cię własnoręcznie, tak jak się dusi jadowitego węża. Nie popuszczę rąk z twe-
           go gardła, nim nie zobaczę twojej duszy w towarzystwie diabła. Będzie miał
           wielką uciechę. A teraz sprowadź Dwojrę z powrotem do mieszkania. A wy,
           dzieci, weźcie wszystko, na co macie ochotę.
             Po paru minutach stół był pusty. Nie było talerzy, nie było wazy, zniknęły
           sztućce. Ktoś ściągnął jedwabny, błyszczący, szabasowy szlafrok Wolffa. Zanim
           wyszliśmy, Maks zbliżył się do Wolffa:
             – Za dwa tygodnie mamy Pesach. Ja się zjawię po produkty dla biednych
           i niech Bóg ma cię w swojej opiece, jeśli nie dasz tego, co się należy.
             Na ulicy Maks objaśnił mi zmęczonym głosem:
    212      – To, co zrobiliśmy, jest kroplą w morzu. Cały naród jest głodny, biedny,
   207   208   209   210   211   212   213   214   215   216   217