Page 209 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 209
Nagle, jak w czasie burzy, drzwi się rozwarły. W drzwiach stanął młodszy
syn praczki Dwojry. Bardzo go lubiłem, nie znosiłem jego mamy. Nie mogłem
jej wybaczyć, że nie chciała w swoim czasie zatrudnić Malki. Malka może wła-
śnie dlatego zwariowała. Nie mogłem na Dwojrę patrzeć. Ona ze swej strony
usiłowała mnie w rozmaity sposób przekupić: „Awrumie Lajb, przyjdź do nas
w piątek, zrobiłam dobre jedzenie”. „Nie przyjdę, życzę ci, żebyś skończyła
w domu wariatów, tak jak Malka!” – krzyczałem do niej z daleka i uciekłem.
– Maks, uratuj moją mamę – szlochał Jankele. – Bogacz Wolff wypędził
nas z mieszkania. Mama moja siedzi na podwórzu i nie wie, dokąd pójść.
Tylko ty możesz ją uratować.
– Uspokój się, uspokój. – Maks próbował go pocieszyć. Głaskał Jankele
delikatnie po głowie, ale twarz mu straszliwie pobladła. Wszyscy mu się przy-
glądali. – Jankele, zostań tu, Szmil Grib cię nakarmi, ciebie i twoją mamę. – Po
czym zwrócił się do obecnych w knajpie: – Kto idzie ze mną?
– My z tobą! – powiedział Nusen Złodziej.
– Tym razem idziemy nauczyć Wolffa rozumu!
– Maks, czy ja także mogę iść z wami?
– Tak, Awrumie Lajb.
Praczka Dwojra siedziała na podwórzu otoczona dzieciakami i sąsiadkami.
Maks nie spojrzał na nią. Jego wzrok był skierowany na mieszkanie bogacza
Wolffa. Maks kroczył pierwszy, za nim szliśmy ja, Awrum Czomp, Nusen Zło-
dziej i Biały Heniek. Wejście do mieszkania Wolffa ozdobione było drewnianą
płytą, na której widniała tabliczka z ceramiki z wyrytym złotym nazwiskiem.
Jednym kopnięciem Maks otworzył drzwi. Pozostały zawieszone na jednym
zawiasie. Korytarz, wyłożony czerwonym dywanem, prowadził do jadalni.
Każdy szczegół w tym pomieszczeniu zdradzał bogactwo. Zawieszone pod
sufitem żyrandole błyszczały tuzinami szkiełek. Wewnątrz paliła się lampa
elektryczna, mimo że na dworze było jeszcze światło dzienne. Na ścianach
wisiały obrazy w złotych ramach. Na półkach stały rozmaite figurki z por-
celany. Po raz pierwszy widziałem z bliska dom bogacza. Prawda, to mnie
trochę przeraziło. Przysunąłem się do Maksa. Zdawało mi się, że znajduję się
w czarodziejskiej krainie. Wszystko mnie interesowało. Żadna rzecz nie była
prawdziwa. Wszystko było bajką.
Na jednej z półek stały uszeregowane krasnoludki. Małe, w czerwonych
kapturkach, z brodami do kolan i w niebieskich butach. Wszystkie uśmie-
chały się do mnie, ale najmniejszy zapraszał: „Dotknij mnie, spójrz, jaki
jestem delikatny. Cały jestem z porcelany. Nie bój się, weź mnie do ręki”. 209