Page 204 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 204

Szmil Grib włączył patefon. Z płyty popłynęły najpierw smutne melodie,
           a potem wesołe, aż Maks ruchem ręki przerwał tę muzykę.
             – My nie chcemy słuchać głosu płyty, chcemy słuchać głosu żywego
           człowieka, jednego z naszych. Mendel, zaśpiewaj nam coś. Coś, co poruszy
           nasze serca.
             Znałem Mendla Ziwa. Widziałem go kilkakrotnie w jadłodajni. Nie
           wyobrażałem sobie, że taki mały człowieczek, pomarszczony, z zapadnięty-
           mi policzkami, ubrany w czarny, łatany golf, prawie łysy, potrafi wydobyć
           z siebie taki głos.
             – Dajcie mu zwilżyć gardło – rozkazał Maks.
             Po paru kieliszkach wódki Mendel rozsiadł się przy oknie. Z ulicy, ponad
           jego głową, wpadało niebieskie światło z gazowych latarni. Dookoła jego
           głowy powstała aureola, podobna do tych na świętych obrazach u Zosi Klops.
           Twarz jego pozostała w cieniu. Mendel Ziw znany był jako sztukmistrz-kie-
           szonkowiec, ale nie miał szczęścia. Większość czasu spędzał w więzieniach.
           Tam komponował pieśni o zdradzie, o zawiedzionej miłości, o Bogu, który
           niesprawiedliwie podzielił szczęście między ludźmi. Szczególnie podobała mi
           się piosenka o chłopcu, który chciał pomścić krzywdę, jaką bogacz wyrządził
           jego rodzicom. Chłopiec morduje bogacza. Zanim skazano go na śmierć,
           oświadczył, że niczego, co zrobił, nie żałuje.
             Mendel nie tylko śpiewał. On sam był pieśnią. Trudno było zrozumieć
           słowa, bo śpiewał w litewskim jidysz, ale one były zbyteczne.
             Tony dźwięczały we wszystkich kątach. Docierały do wszystkich serc.
           Każdy z obecnych był chłopcem, który pomścił krzywdę wyrządzoną rodzi-
           com. Każdy z obecnych miał w ręku nóż, który wbił w serce bogacza. Wszyscy
           obecni opuścili głowy, zamknęli się w sobie. Maks przycisnął mnie do siebie.
           Czułem się bezpieczny. Przy nim nic złego mi się nie może zdarzyć. Wraz z ra-
           dością ze zbliżenia z Maksem wdarło się w moje serce ostrzeżenie: Awrumie
           Lajb, nie przywiązuj się do nikogo, nie zwierzaj się, pozostań zamknięty, to
           nikt cię nie dotknie, pamiętaj, co się działo dotychczas. Każdy, kogo znałeś,
           znikł z twego życia, umarł, ukrywa się, tylko ty cierpisz. Nie wierz. Jesteś
           samotny, samotny, samotny.
             Mendel przestał śpiewać, ale na sali w każdym z obecnych jeszcze dźwię-
           czały słowa.
             – Skurwysyn potrafi śpiewać – powiedział ktoś z tłumu.
             – Dajcie mu jeść, nam także. Szmil, gdzie ty się podziewasz, gdzie jest
    204    jedzenie?
   199   200   201   202   203   204   205   206   207   208   209