Page 20 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 20

Jeden fakt mogę ujawnić: Szmelke jest już bardzo stary i bardzo dużo widział
           w swoim życiu. Bieda w tym, że nie potrafi się wypowiedzieć. A to z powodu
           języka. Sądzę, że jestem jedyny, który go rozumie. Zawarliśmy między sobą
           przymierze, w duchu wzajemnego porozumienia. Tak naprawdę nie zawarliśmy
           go formalnie, bo ani ja, ani on nie umiemy pisać, ale uzgodniliśmy pomiędzy
           sobą ustnie: jeśli ktoś mnie dotknie, Szmelke zobowiązany jest przyjść mi
           z pomocą, a jeśli ktoś dokuczy Szmelke, ja jestem zobowiązany pomóc jemu.
           Przymierze nasze zawarte zostało zgodnie z wszystkimi prawidłami, tak jak
           mnie nauczył tego Godel – stanęliśmy naprzeciwko, stuknęliśmy się czołem
           w czoło i powiedzieliśmy trzy razy (to znaczy tylko ja mówiłem, a Szmelke
           przytakiwał głową): „Jesteśmy braćmi na wieki”.
             Pierwsza próba nastąpiła nazajutrz rano. Szmelke był bardzo chory. Gdyby
           ktoś tego ranka mu się przyjrzał, od razu by to zauważył. Z trudem stał na
           nogach, z opuszczonym łbem i przymkniętymi oczami. Chciałem go pocie-
           szyć, wepchnąłem mu do pyska kawałek chleba, ale Szmelke nie zareagował.
             W południe przyszedł Menaszke zalany w pestkę. Jeszcze z dworu usły-
           szałem, jak przeklina Szmelke:
             – Co to u mnie, pensjonat? On mnie zeżre całego z kopytami. – Po czym wszedł.
           – Nu, Awrumie Lajb, zaprzęgniemy Szmelke, jest do przewiezienia beczka wapna.
             Chciałem powiedzieć, że jest chory, ale się bałem. Pijany Menaszke był
           bardzo niebezpieczny.
             Przez całą drogę niemiłosiernie okładał Szmelke batem. Były chwile, że
           miałem ochotę wyrzucić Menaszke z wozu, ale znów zrezygnowałem. Szmelke
           kilkakrotnie obrócił łeb w moją stronę, jakby chciał mi powiedzieć: „No, co
           z naszym przymierzem?”. Ze wstydu zamknąłem oczy.
             Na szczęście sklep reb Pinchasa był zamknięty. W drodze powrotnej Szmel-
           ke upadł kilkakrotnie. Za każdym razem odpoczywał parę chwil, wstawał
           i dalej szedł. Menaszke nie zaprzestał go bić batem. Za każdym smagnięciem
           czułem, jakbym to ja obrywał. Całą drogę myślałem o tym, jak się zemścić na
           Menaszke, ale nic mi nie przychodziło do głowy. W stajni otuliłem Szmelke
           derką, spłukałem mu grzbiet wodą z mydłem i poczułem, że trochę się uspo-
           koił. Sam byłem bardzo zmęczony i poszedłem spać.
             Zanim się położyłem, uroczyście przyrzekłem Szmelke: zemszczę się na
           Menaszke. I wtedy przypomniałem sobie o recepcie na trucie ludzi… Trzeba,
           jak opowiadał mi Godel, złapać trzy duże czarne pająki (w stajni nie było z tym
           problemów, bo było ich mnóstwo), po czym złapać trzy żaby, wytoczyć z nich
     20    krew, wymieszać dobrze z pająkami i dać to do wypicia dokładnie o północy.
   15   16   17   18   19   20   21   22   23   24   25