Page 18 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 18
Nie odpowiedziałem. Po prostu nienawidziłem jej, nie mogłem wybaczyć
jej faktu, że tak nieoczekiwanie mnie opuściła. Milczałem.
– Awrumie Lajb, chcę ci wytłumaczyć, co zaszło. – Wyciągnęła z kieszeni
tabliczkę czekolady. – Przywiozłam ci to.
Nie tknąłem czekolady.
– Zostajesz ze mną? – zapytałem.
– Nie, znowu jadę do Wilna.
Tyle bólu… Był wieczór. Na ulicach świeciły gazowe latarnie. Światła
utworzyły dookoła głowy mamy aureolę. Chciałem jej powiedzieć coś cie-
płego, chciałem jej powiedzieć, jak mi jest droga. Zamiast tego wyrwało mi
się ze złością, by jej dokuczyć:
– Jeżeli mnie nie karmisz, nie jesteś moją matką.
Zawsze mi się tak zdarza. Zamiast jakiegoś dobrego słowa wychodzą mi
z ust słowa ciężkie, obraźliwe, brudne. Przecież nie tak zamierzałem. Jak to
się dzieje?
Mama usiadła, opuściła głowę, zakryła twarz, plecy jej drżały.
– Masz rację, matka, która nie potrafi wyżywić swoich dzieci, nie jest
matką. – Później wstała, przyglądała mi się. Od czasu gdy ją widziałem po raz
ostatni, twarz jej mocno się pomarszczyła, oczy zapadły głęboko. – W życiu nie
zobaczysz mnie więcej. Jadę do Wilna. Przeklęta krew twego ojca podyktowała
ci te słowa. Będziesz się kiedyś martwił tym, coś mi powiedział.
Znowu chciałem wyrazić, jak bardzo mnie martwi i boli to, co jej powie-
działem. Zamiast tego znów wyrwało mi się co innego:
– Nie będę się martwił.
Mama wstała i zniknęła między latarniami. Czułem się taki pusty, taki
zagubiony.
Widocznie był to tylko sen, bo rano nie znalazłem śladu czekolady.