Page 185 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 185

Dla większego bezpieczeństwa leżałem do nocy pod schodami. A potem
             ostrożnie wyszedłem, rozglądając się na wszystkie strony i pobiegłem jak szalony
             w kierunku domu. Zanim doszedłem do naszego pokoju, usłyszałem śpiew
             Artura i Szymszona i jeszcze głos śmiejącej się histerycznie kobiety. Radość,
             z jaką mnie przywitali, warta była wszystkiego, co przeszedłem. Całowali mnie,
             ściskali, obejmowali. Wszyscy cuchnęli wódką, tak że można się było udusić.
                – Niewiniątko kochane, niepokoiliśmy się o ciebie! – bełkocze Artur
             z ustami pełnymi ciastek. – Zjedz coś, na pewno jesteś głodny, przecież nie
             miałeś nic w ustach cały dzień.
                Szymszon z zaczerwienionymi od picia oczami zaczął jak zwykle płakać.
                – Gdyby ci się cokolwiek stało, nie chciałbym żyć ani chwili.
                I obydwaj, jak na komendę, zaczęli mi wpychać do ust co popadło. Oni po
             prostu współzawodniczyli między sobą, kto więcej i prędzej wepchnie mi coś
             do ust. Wszystko się pomieszało razem. Najpierw ciastka, potem śledź, chrzan
             i kartofle po kiełbasie. A potem zaczęła się dyskusja, kto mnie więcej kocha
             i kto będzie więcej o mnie dbał. Dyskusja prawie zamieniła się w kłótnię. Po
             paru minutach zapomnieli o mnie i zaczęli śpiewać piosenkę o rabbim, który
             nie potrafił znaleźć żony w łóżku. Poprosił więc swego szamesa , żeby to
                                                                      33
             zrobił zamiast niego. Do śpiewu przyłączyła się jakaś na wpół naga kobieta,
             która usiłowała mi wepchnąć do ust swój wielki, czarny sutek.
                – Ja jestem jak twoja mama i gotowa cię jestem karmić piersią całe życie.
                Wyszczerzyłem zęby i wtedy zrozumiała, że nie warto swoich sutków
             narażać na niebezpieczeństwo.
                Wraz z ilością wypitej wódki zaczął się szybko zmieniać nastrój, od oskar-
             żeń aż do gróźb.
                – Tyś mi podał niewłaściwy adres – groził Szymszon z butelką w ręku.
                – Gdybyś nie zmylił drogi i spotkał mego brata Ignaca, moglibyśmy dziś
             już być bogaczami.
                W trakcie dyskusji Artur stracił równowagę i upadł na podłogę. Szymszon
             usiłował go podnieść, ale poślizgnął się na owocach z kompotu i także upadł.
             Podłoga była zasmarowana czerwonym chrzanem. Objęci na podłodze Szym-
             szon i Artur przysięgali sobie przyjaźń na wieki. Nocą prowadzili między sobą
             smutną rozmowę. Smutek Szymszona wynikał z uczucia poniesionej porażki.
                – Ty rozumiesz, Artur, ja już nie mam szesnastu lat. Mam już czterdzieści




             33   Szames (hebr. szamasz – sługa) – woźny w synagodze.              185
   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189   190