Page 180 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 180

wtedy bardzo bogaty. Elżbieto, wszystko złożyłem u jej stóp… – Tu Artur
           przerywa zdanie. Milczy długo.
             – Co się stało, moje ty kochanie? – pyta kobieta.
             – Pewnego dnia – kontynuuje Artur – wróciłem do domu. Był pusty. Nie
           było w nim niczego. Znikły perły, znikło złoto, klejnoty. A najsmutniejsze
           jest to, że wszystkie te przedmioty nie były moje. To były rzeczy ludzi, którzy
           dali mi je na przechowanie, zaufali mi. A teraz ludzie ci chcą mnie oddać pod
           sąd. A jeśli nie zwrócę wszystkiego, pójdę do więzienia na wiele lat.
             W głosie Artura jest tyle szczerości i bólu, że ja w szafie wzruszam się wraz
           z Elżbietą. Głos jej jest bardzo cichy. Z trudem słyszę, co odpowiada. Ja się
           też boję ruszyć, żeby mnie nie nakryli. Do uszu moich docierają strzępy słów:
             – Jestem twoja, jestem bogata, zrobię dla ciebie wszystko.
             I słyszę sumy: tysiąc, tysiąc pięćset, dwa tysiące. Artur wzdraga się przed
           przyjęciem pieniędzy. Ręka Elżbiety głaszcze go i przekonuje, by przyjął ten
           dar. Nie znam dalszego ciągu. Musiałem wyjść z szafy z powodu wrzasków
           Szymszona. Był pijany i groził komuś, że mu wyciągnie nogę z tyłka. Musiałem
           go uspokoić, zaprowadzić go do łóżka, gdzie zasnął.
             Kiedy wróciłem do szafy, Elżbiety już nie było w pokoju. Tylko zapach
           perfum zdradzał, że gościła tu kobieta. Później Artur się upił i z jego gitary
           płynęły melodie w rytmie tańca i w towarzystwie czkawki. Atmosfera w po-
           koju zrobiła się lepka, brudna. Musiałem wyjść. Wróciłem przed wieczorem
           i już na schodach słyszałem krzyki i dziki śpiew Szymszona i Artura. Na
           podłodze przed nimi stały talerze ze śledziami, plasterkami kiełbasy, cebulą,
           kwaśnymi ogórkami.
             – Awrumie Lajb – przyjmuje mnie radośnie Artur – siadaj z nami. Czy
           ty wiesz, co my świętujemy?
             – Nie, nie wiem.
             – Widziałeś tę krowę, co tu była przed południem?
             – Tak, widziałem.
             – Nu, ona mi przyrzekła dużo pieniędzy prócz tych, które już dostałem.
             Obydwaj wybuchają śmiechem. Artur powtarza to samo przedstawienie
           z wielkim talentem. „Elżbieto, duszyczko moja, jesteś dla mnie aniołem, mi-
           łością”. I z gwałtownego śmiechu Artur rzyga. Pokój śmierdzi wymiotami,
           wódką, śledziem. A Szymszon ma łzy w oczach.
             – Awrumie Lajb, napluj na mnie. Zrób to szybko albo się zabiję. Awrumie
           Lajb, znowu cię zdradziłem, ale wierz mi, to nie ja jestem winien. To Awrum
    180    Czomp, ten skurwysyn, znów oszukał mnie przy kartach, muszę mu wyrwać
   175   176   177   178   179   180   181   182   183   184   185