Page 184 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 184

z horyzontu. Razem z nimi zniknęli też wszyscy Żydzi. Mama mnie ostrzegała
           i pouczała: „Jeśli widzisz szalejące bydlę, pędzący tramwaj albo biegnącego
           goja – przede wszystkim uciekaj!”.
             Tumult jest tuż koło mnie. Zęby mi szczękają w zawrotnym tempie. Ten
           człowiek z muszką i nożem w ręku i ta kobieta w ślubnej sukni przebiegli koło
           mnie jak burzliwy wicher. Pod schodami wyczuwam atmosferę nienawiści.
           Dookoła mnie słychać gniewne polskie głosy. Tuż obok schodów, pod którymi
           jestem ukryty, zatrzymała się grupa kobiet. Wszystkie mają niebieskie oczy,
           różowy kolor skóry i włosy koloru lnu.
             – Trzeba ich zamordować! – wrzeszczy jedna gojka w liliowej sukni
           w czarne kropki. Na jej szyi świeci wielki, czarny krzyż. Krzyż się kołysze
           w rytm jej oddechu.
             – Wy sobie wyobrażacie? W środku wesela pukają do drzwi. Ksiądz Piotr,
           zgodnie z chrześcijańskim zwyczajem przyjmowania gości, otwiera drzwi.
           I kto stoi w drzwiach? Żydowski rozbójnik. Najpierw napluł na Święty Krzyż,
           przeklął Pana naszego Jezusa, potem złapał księdza za gardło, nieomalże go
           udusił, i krzyczał z wyrazem twarzy Heroda: „Zwracaj, skurwysynu, Artu-
           rowi pieniądze!”.
             – Oni nie chcą pieniędzy, oni tylko chcą nas upokorzyć – podburza inna
           gojka w czarnej sukni. – Wszystkich ich trzeba wymordować! Nawet dzieci
           w kołyskach.
             Z tych słów zrozumiałem, że Szymszon zmylił drogę i wszedł do nie-
           właściwego mieszkania, w niewłaściwym domu, na niewłaściwym piętrze.
           Przypadkowo natrafił na chrześcijański ślub. Co najgorsze, zrozumiałem,
           że ta gojka w czarnej sukni, z małym złotym krzyżykiem między piersiami,
           szuka żydowskiego dziecka. Pierwsze, które spotka, zabije!
             Szczękając zębami, usiłuję przypomnieć sobie modlitwę, która uratuje mnie
           z gojowskich rąk. Jedyna, którą pamiętam, to: Dzięki ci, Boże. Wydaje mi się
           za długa i boję się, że nim skończę się modlić, oni mnie wykończą. Pamiętam
           jeszcze inną modlitwę, która jest błogosławieństwem chleba. Ona wydaje mi
           się krótka i w niej też jest wspomniany Bóg. Z zamkniętymi oczami, żeby
           mnie goje nie widzieli, spieszę się tak, jakbym jadł ciepłe kluski: „Błogosła-
           wiony bądź, o Boże, który wydobywasz z ziemi chleb”, i na wszelki wypadek
           uzupełniam: „I ratujesz, żydowskie dzieci ze szponów świńskich chrześcijan”.
           Mam nadzieję, że Bóg wybaczy mi, że pomieszałem porządek słów w jego
           modlitwie. Pewien jestem, że Bóg trochę się gniewał na tekst modlitwy, ale
    184    zrozumiał jej treść i uratuje mnie z rąk tych pogromców o błękitnych oczach.
   179   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189