Page 183 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 183
Tłum wybuchnął śmiechem i piórko pofrunęło. My idziemy dalej w kie-
runku tego skurwysyna Ignaca, aż do połowy ulicy Zgierskiej. Tu Szymszon
otrzymuje ostatnie instrukcje, chwiejnym krokiem szuka domu numer 46.
My w trójkę siadamy na jakimś stopniu. Artur opowiada nam o swojej
rodzinie, o swoim małym bracie Morycu skurwysynu, o siostrze Helenie
kurwie, o ojcu skurwysynu. Tylko dla matki znajduje dobre słowo:
– Przyzwoita kobiecina, ale głowę miała tylko dla wszy.
– Artur, dlaczego siedziałeś w więzieniu? – pytam.
– Bo ja oszukuję kobiety.
– Co to znaczy, że oszukujesz kobiety?
– Nu, biorę od nich pieniądze, one wszystkie są kurwy.
– Ale dlaczego ty to robisz?
– To nie ja, synu, to diabeł, który siedzi we mnie.
– Jak on wszedł w ciebie?
– On wchodzi przez każdą cuchnącą dziurę.
Wszyscy wybuchają śmiechem. To mnie bardzo rozdrażnia. Dlaczego oni
nie odnoszą się z powagą do mego pytania.
– A jak on wychodzi? – usiłuję wyjaśnić zachowanie się szatana.
– Jeśli masz cuchnącą duszę, diabeł czuje się jak w domu, to dlaczego ma
wyjść?
Wszystko jest bardzo skomplikowane i bardzo się lituję nad diabłem,
który musi żyć w smrodzie. Próbuję zadać jeszcze mnóstwo pytań, ale uwagę
naszą przykuwa wrzawa, którą słychać coraz bliżej. W tłumie spostrzegam
Szymszona, zmieszanego, przestraszonego, bez czapki na głowie. Za nim,
w odległości kilkudziesięciu metrów, podąża grupa mężczyzn i kobiet z zaci-
śniętymi pięściami i laskami w rękach. Sądząc po ich grubości, były to nogi
od stołów. W tłumie zwracał uwagę jakiś olbrzym w czarnym garniturze,
z nożem w ręku, a obok niego bosa kobieta w ślubnej sukni. Szymszon szuka
spojrzeniem ratunku. Kiedy nas dostrzega, przyspiesza kroku.
– Artur, ty skurwysynu, dlaczego nie powiedziałeś, że masz taką dużą
rodzinę? A w dodatku to chrześcijanie, niechaj będą przeklęci!
Pierwszy oprzytomniał Szmil Grib i objął przewodnictwo:
– Wszyscy biegniemy, każdy w inną stronę, każdy ratuje siebie.
Szanse mojej ucieczki były znikome wobec tempa goniących nas. Nie mając
innego wyjścia, schowałem się pod schodami wychodzącymi na ulicę. Na
moje szczęście było tam dla mnie dość miejsca. Przez szpary pod schodami
badałem ulicę. Serce waliło mi jak młotem. Artur, Szymszon i Szmil zniknęli 183